Troska o ruiny, czy zwykła wojna developerów?
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2021-07-30 10:34
34874
Awantura o ruiny przy Walczaka okaże się dla miasta gorzką pigułką do przełknięcia. To jasne, że nie chodzi tu o zabytek, ale interesy developerów.
Jeden z nich wymierzył właśnie poważny cios konkurentowi i wywołał kontrolowaną gównoburzę w stylu: skoro moja krowa nie daje mleka, to niech twoja zdechnie. Konflikt zapyla wyobraźnię mieszkańców i aktywistów, a samozwańczy historycy bronią zalegających od dwudziestu lat ruin, niczym zaprawione w bojach psy uliczne. Skala medialnej ofensywy obrońców rzekomego zabytku mogłaby rywalizować z planami inwazji na Normandię. Sprawa dotyczy jednak ruin, które jak najszybciej powinny zostać zagospodarowane, ale wojna developerów znów to uniemożliwi.
Smutny spektakl oparł się o kwestię wpisania tego miejsca na listę zabytków. Podejrzane jest nie tylko nagłe zainteresowanie się Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków tym miejscem, ale również medialna nagonka i subtelne podszepty typu: „A może by pan zainteresował się tym, że tam będą budować, bo to jest chyba zabytek?”. Wpisanie zalegających od dwudziestu lat ruin przy Walczaka na listę zabytków, to pułapka bez wyjścia. Obecny inwestor jest również właścicielem budynków przy ulicach Łokietka i 30 Stycznia. Jeśli wycofa się z miasta, blizny po tym będą się goić bardzo długo.
Gadać i pisać o tym miejscu, a także kolejnych pomysłach na jego zagospodarowanie, można długo, ale miejsca mało. Nie warto starych spraw rozdłubywać piórem bezstronnego publicysty, który chciałby widzieć to miejsce pięknym, a nie takim jakim jest od trzech dekad. Cieszy fakt, że Gorzów jest dla inwestorów miejscem atrakcyjnym, ale wystarczy rzut oka na niektóre konflikty, aby wiedzieć kto z kim się w danym momencie spiera. Oczywiście, inwestorzy budowlani nad Wartą oferują cudzysłów tak duży, że mieszczą się tam interesy miasta, zamiłowanie do historii oraz troska o dziedzictwo historyczne, a nawet filantropia. Teraz jednak wiadomo, że nie chodzi o miłość do starej leżakowni piwa, ale grubszą sprawę z sąsiedztwa.
Nie miejmy złudzeń, że jest tu obecna również polityka. Ta fastryga szybko puści i wszyscy będą wiedzieć, dlaczego ruiny przy Walczaka nie mogły zostać zagospodarowane. Mieszkańcy obudzą się z ręką w nocniku, a właściwie kupą gruzu przy jednej z głównych ulic miasta. Istnieje nić, a może nawet ulica łącząca architekta konfliktu oraz zdenerwowanych inwestorów. Zdaje się, że czas jest już najwyższy, aby urządzić w którymś z miejskich parków specjalną instalację dla gorzowskich developerów: piaskownica z łopatkami, teren do paintballa, albo nawet strzelnica na ostrą amunicję. Tłuste koty biznesu, zamiast rzucać sobie kłody pod nogi, a także napuszczać na siebie facebookowych trolli, mogłyby rozstrzygać spory lub rywalizować o strefy wpływów.
Formalnie jest to działka prywatna, ale byka za rogi powinien wziąć prezydent Wójcicki, bo od początku „afery” coś tu zgrzyta i nie pasuje. Konserwator rozumie interes miasta na opak, a inwestor słusznie jest poirytowany. Dla niego jest to jedna z wielu działek, taki chleb powszedni, ale dla miasta ważna szansa, by straszące ruiny zamieniły się w fajne miejsce. Jasne, troska o zabytki jest bardzo ważna, ale jakoś nikogo to przez ostatnie kilkadziesiąt lat nie interesowało.
Komentarze: