Bagiński: Zandbergowe projekty a lubuska rzeczywistość
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2021-07-25 17:23
15985
Neflixowy „Wiedźmin” kręci wszystkich bardziej, niż los lewicowych partii. Serial z pomysłami na ich zjednoczenie trwał będzie jeszcze długo, bo dochodzi tam do dzikich awantur z „żywymi trupami” w roli głównej.
Jak będą umierać główni bohaterowie? Potkną się i spadną ze swojego ego. Prawdopodobnie nie jest późno, żeby wszystko naprawić, ale z nimi jest jak z niegdysiejszą prawicą w latach dziewięćdziesiątych: łatwiej psu naprostować ogon, niż zjednoczyć wszystkich ambitnych polityków lewicy. Jednym z nich jest wizytujący ostatnio Gorzów Adrian Zandberg z Partii Razem.
Ma prawdziwego pecha, bo wizyta zbiegła się z ogólnopolską bijatyką w SLD. Nie wiadomo, czy rozpoczęty proces samo zaorania się tej partii tuż przed 22 lipca – rocznicą manifestu PKWN, to świadomy wybór. Niezależnie od tego, na horyzoncie widać już wieko trumny, które ostatecznie przykryje tę partię, aby „w spokoju” mogło ją zjeść robactwo historii. Łatwo jednak nie będzie i ilustruje to anegdota. Czy widzieliście kiedyś gości kiwających głowami: raz do przodu, raz do tyłu? To członkowie starej gwardii Sojuszu Lewicy Demokratycznej, którzy nie chcą, aby w głowach zastygł im beton. Na lewicy rozpoczął się bój, bo starzy nie chcą ustąpić młodym.
Zandberg to jednak człowiek z innej bajki. Jego wizyta zastała mnie na Podlasiu. Dzwoniący do mnie kolega indagował: Rozumiem, że jesteś w Polsce? Na co mu odpowiedziałem, że co do tego i akurat w miejscu mojego pobytu, nie mam żadnych wątpliwości. Wszystko dlatego, że apoteoz wyznawców ekologizmu słucham i wchłaniam jak gąbka wodę. Odnoszę jednak wrażenie, że na lewicy powstaje cały sektor mędrców, którzy zabawiają się w polityczne jasnowidztwo. Diagnozują klimat, straszą katastrofami i zapowiadają bunt, mocno przy tym moralizując oraz kreując się na delfickie wyrocznie. Na podobnym intelektualnym fundamencie nie powstanie lewica przyszłości, co najwyżej polityczna sekta. Trzymanie się jak pijany płotu, europejskiego pakietu „Fit for 55”, to fatamorgana rozwoju.
Politycznych wizji nie da się pogodzić z przekonaniem, że społeczeństwo to stado zahipnotyzowanych krów i baranów, które rozumie mniej niż politycy. Po co się trudzić? Politycy lewicy uważają, że społeczeństwo to ometkowane stado, które bezmyślnie przeżuwa telewizyjno-internetową papkę i bezmyślnie gapi się w oczekiwaniu na kolejne pomysły: bez węgla, bez samochodów na paliwa ciekłe, bez odstrzału dzików, bez ferm hodowlanych bez mięsa na talerzu, bez religii, a jeśli uprawiać sex, to tylko po otrzymaniu pisemnej zgody partnera lub partnerki.
Polityczny PR jest jak balon: można go nadmuchać bardzo szybko do ogromnych rozmiarów, ale w środku jest pusty. Jeszcze łatwiej go przebić. Nic dziwnego, że chętnych do użycia szpilki i obserwowania jak resztki lewicy będą spadać, jest tak wielu.
Cenię i podziwiam ponadprzeciętną inteligencję lidera Partii Razem, a także wielu parlamentarzystów tej formacji. Zastanawiam się jednak, czy „prawicowa dyktatura ministra Czarnka” – jak to określił polityk w Gorzowie, przy wszystkich swoich wadach oraz kontrowersjach, nie jest mniej szkodliwa od dyktatury o proweniencji lewicowej.
Zandberg chciałby wyrwać zęby lewicy zmurszałej, tej spod znaku „żywych trupów” z SLD, ale nie da się tego zrobić przy pomocy ortodoksyjnego sekciarstwa. Głoszone przez niego idee brzmią świetnie, ale są atrakcyjne w dużych ośrodkach miejskich. Nie pod lubuską strzechą. Przykład pierwszy z brzegu: chętnie by zamykali kościoły, które w małych miejscowościach pełnią rolę najważniejszych instytucji kultury oraz życia społecznego, ale nie mają do zaproponowania nic więcej. Nie inaczej w kwestiach pieców węglowych, licznych w Lubuskiem ferm hodowlanych oraz stosunku do konsumpcji mięsa. Ja z carpaccio nie zrezygnuję nigdy, co najwyżej z salami...
Komentarze: