Bagiński: Wolność, teraz już bez Solidarności!
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2020-08-30 21:17
21902
Tegoroczna rocznica powstania „Solidarności” przypada w apogeum moralnego upadku tej organizacji. Kiedyś intonowano: „Nie ma wolności bez Solidarności”, dziś można odnieść wrażenie, że w państwie PiS-u, wolność jest możliwa tylko bez „Solidarności”.
Z kolei Nowa Solidarność Trzaskowskiego nie powstanie, bo tapla się w warszawskich ściekach – ta oficjalna już dawno zatonęła w pisowskim szambie.
W Gorzowie już dawno postacie drugoplanowe i marginalne przed 1989 roku, ukradły splendor walki z komunizmem prawdziwym bohaterom. Ci ostatni protestują w obronie sądów, mniejszości oraz wolności mediów, a obecni i byli liderzy związku, klaszczą jak foczki dwiema płatwami, żeby ich karać. Wielu działaczy dawnej „Solidarności” zrobiło sobie ze związku wygodny wytrych do prywatnych karier w polityce i biznesie, za cenę zawieszenia na kołku ideałów z sierpnia 1980 roku.
Na walkę z komunizmem urodziłem się zbyt późno. Los dał mi jednak szansę poznania i współpracy z tymi, którzy po 1980 roku byli prawdziwymi bohaterami. Jeszcze raz: bohaterami, nie działaczami, którzy gorzowską „Solidarność” sprywatyzowali. W efekcie czego, z ruchem zainicjowanym w Gdańsku ma tyle wspólnego, co Ali Agca z Rzymem, „Mein Kampf” z Biblią, a mafioso „Słowik” ze Słowackim. Może i dobrze. Pod stołem, który wcale nie musi być okrągły – nawet lepiej bo ma kanty – wszystko załatwią ze sobą Jarek i Waldek. Przynajmniej nie będzie „wojen na górze”, i będzie sielsko jak u Wergiliusza.
Współcześni liderzy „S” mocno przeholowali. Otrzymali organizację bogatą historią, a nawet ogromnymi milionami złotych z „Lubpressu”. Uznali, że spuścizna po Borowskim, Żytkowskim, Żurawieckim, Pytlak, Hejmanowskiej i Michałowskim, należy się im jak psu miska. Miało być inaczej. To oni mieli zapracować, aby inni uwierzyli, że są tego godni. Stało się coś odwrotnego: gorzowska „S” to dzisiaj organizacja bez znaczenia – satelita PiS-u, tak jak w czasach PRL Stronnictwo Demokratyczne czy ZSL.
Ta obecna „Solidarność” podróżuje po całkiem innej trajektorii, wyznaczanej przez interesy i interesiki kilku osób. Najbardziej rujnującą sprawą dla gorzowskiej „Solidarności” nie jest lenistwo i opieszałość w sprawach ważnych dla słabych, ot chociażby prekariuszy bez umów o pracę, lecz gorliwość oraz zaangażowanie w realizowaniu chorych ambicji lokalnych liderów. Zabić ich! – spod gorzowskiej Katedry, długo jeszcze będzie obciążało rachunek eksprzewodniczącego Porwicha.
Pazerność i ambicje nie tylko dzisiaj zasłaniały działaczom związkowym horyzonty. Przykład pierwszy z brzegu: gorzowski szpital miał szansę wyjść z problemów wcześniej, albo mogły one mieć mniejszy zakres, gdyby nie prywata tamtejszego szefa związku. Legendą obrosły negocjacje zakładowej „Solidarności” w „Stilonie”, który już nie istnieje. Ponad wszelką wątpliwość, związkowe kompetencje dzisiejszego prezesa szpitala, nie były wartością dodaną dla Silwany, Stolbudu oraz Warty Tourist.
Stop. Tyle o współczesnym związku. Nie chcę przesadzić z krytyką. Zważyć należy, że pomimo tych ponurych przykładów ostatnich lat, w ten festiwal „Solidarności” zaangażowały się w regionie setki osób. To było pospolite ruszenie ludzi tak różnych, że nie sposób to opisać. Ryzykując byt materialny, zdrowie, a nawet życie, podjęli ryzyko walki o wolną Polskę. Byli tam dosłownie wszyscy: wierzący i ateiści, heteroseksualiści i homoseksualiści, zwolennicy gospodarczego liberalizmu oraz socjaliści. Nikt nikomu nie odmawiał prawa, ale szanował różnice. Znam tych ludzi i wiem, że historia gorzowskiej „Solidarności” sprzed 1989 roku jest piękna – można na niej edukować przyszłe pokolenia.
Komentarze: