Bagiński: Jakie wybory? Nieobecni wpłyną na wynik
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2020-06-26 21:08
21490
Na trzy dni przed wyborami wielu ma dylemat, czy głos oddany w tych wyborach ma jakiś sens. Wyświechtane już powiedzenie głosi, że wybory to wielkie święto demokracji. To święto inne od wszystkich, bo duża część imprezujących już w niedzielę wieczorem będzie odczuwała ogromnego kaca.
Ważne, aby zrozumieć, że w tej imprezie udział biorą wszyscy uprawnieni, bez żadnego wyjątku. Dosłownie wszyscy, bo także te osoby, które tego dnia do urn się nie pofatygują. Swoją nieobecnością wpłyną na wynik.
Wyboru będziemy w niedzielę dokonywać spośród jedenastu pretendentów, ale liczy się tylko sześciu. Możemy się na to zżymać, ale ktoś spośród tej szóstki wejdzie do drugiej tury, a następnie zostanie Prezydentem RP. Kto to będzie? To już zależy od każdego z nas, i nie jest to pustosłowie. Jaka była ta kampania wyborcza? Wąskim gardłem wyborów jest odporność społeczeństwa na propagandę dwóch głównych partii politycznych. Ich zalety wyczerpały się już wiele lat temu, ale wyborcy głosują na to co znają. Nawet jeśli to tylko halucynacje.
Wiem z zawodowego doświadczenia w sprzedaży, że ludzie mogą nie pamiętać omawianych propozycji, schematów oraz wyliczeń, ale zapamiętają jak się czuli podczas wspólnych negocjacji. Rozgrzebanie wyborczym patykiem sporów o LGBT, połączone z dehumanizacją tego środowiska, było ze strony prezydenta Dudy głupie i lekkomyślne. Zraziło do niego tych, którzy wierzyli, że za niezmąconą myśleniem twarzą, kryje się coś więcej, niż chęć tylko dalszego trwanie na stanowisku. Bez wyborców umiarkowanych, którzy musieli poczuć absmak, dotychczasowy lokator Pałacu Namiestnikowskiego, nie ma co liczyć na wygraną w drugiej turze.
Niestety, lekcji po porażce Bronisława Komorowskiego nie odrobiło również środowisko Rafała Trzaskowskiego. Minęło pięć lat, a oni dalej nie odczytali sygnału, który w czterech kolejnych wyborach wysyłały im miliony wyborców. Można jechać na patencie 30-lecia samorządów, ale to nie jest tak, także tu w Lubuskiem, że wyborcy nie dostrzegają platformerskich patologii na tym szczeblu władzy. Dużo się ostatnio mówiło, że mobilizacja społeczna wokół Trzaskowskiego jest podobna do tej w 1989 roku. Mało kto pamięta, że nawet wtedy, po pięćdziesięciu latach komunizmu, do wyborów poszło zaledwie 62 procent uprawnionych.
Mówiąc wprost: media głównego nurtu znów nas wrzuciły w wyborcze koleiny wyboru między PiS i PO. Między antydemokratyczną zarazą okradającą Polskę w sposób jawny, a wypachnionych dżentelmenów w drogich garniturach, którzy robili i robią to skrycie – kiedyś w rządzie, a dzisiaj w samorządach. Obu partiom ten spór jest na rękę. Ma nastąpić totalna polaryzacja: jesteś za PiS-em i niszczeniem demokracji, albo przeciw, i głosujesz na Trzaskowskiego. Tylko od wyborców zależy, czy ten plan się powiedzie. W pierwszej turze należy głosować sercem – od Bosaka po Trzaskowskiego. Tu nie ma wstydu i warto się policzyć.
Przez długi czas była szansa na to, że do walki o główną pulę wejdzie Szymon Hołownia lub Władysław Kosiniak-Kamysz. Ten ostatni przesadził z ciągłym nawoływaniem do narodowej zgody, a Hołownię osłabiło wejście do gry Trzaskowskiego. Nie pomógł mu mix i kogel-mogel poglądów konserwatywnych z lewicowymi, który podlewał gospodarczym liberalizmem. Wielu miało wrażenie, że tylko na chwilę zamienił komżę na tęczową apaszkę. Trzeba jednak liczyć na to, że wybory prezydenckie to nie koniec jego aktywności, ale dobry i spektakularny początek. Jest dla niego szansa w polityce, ale musiałoby coś tąpnąć w Platformie Obywatelskiej, co nie jest wykluczone, jeśli Trzaskowski przegra.
Chciałbym napisać o Krzysztofie Bosaku, ale był w tej kampanii zbyt dobry, i boję się tego, że pisząc o tym, mógłbym wzmacniać siły nacjonalistyczne.
Szkoda lewicy, ale ona wszystko przespała. Już w maju powinna zrozumieć, że jak koń zdechł, to trzeba z niego zejść i poszukać lepszego. To cudowne, że można być gościem tak beznadziejnym jak Robert Biedroń, i móc być reprezentantem lewicy w wyborach prezydenckich. Grzegorz Napieralski uzyskał w 2010 roku ponad 13 procent, a Biedroń będzie miał powody do radości, jeśli uda mu się przekroczyć 3 procent.
Co przesądzi o wyniku wyborów w niedzielę? Wszyscy ci, którzy nie zamierzali wybrać się do urn, ale jednak swój głos oddadzą z pominięciem dwóch głównych kandydatów. To jednak chyba marzenia ponad miarę większości wyborców.
Komentarze: