Bagiński: Proszę, odwalcie się od Kościoła!
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2020-03-14 18:06
48452
Gdy politycy na co dzień gardzący religią wchodzą w role biskupów i proboszczów, pachnie to szamanizmem. Są tacy, którzy dyskusję o udziale katolików w nabożeństwach rozpoczęli tak, jakby wchodzili na bokserski ring. Cieszy to, że w centrum uwagi znów znalazł się człowiek, a nie pies, kot lub rybka akwariowa.
Wirus antykatolicyzmu zainfekował media oraz niektórych polityków bardziej, niż koronawirus. Tylko ślepy nie dostrzeże, że rozdźwięk pomiędzy realnym zagrożeniem epidemią a wywołaną histerią, jest zdecydowanie i niebezpiecznie duży. Chętnie zacytowałbym Apokalipsę świętego Jana lub napisał, że obserwujemy koniec świata, ale jeszcze nigdy go nie widziałem.
Widzę za to, kto i w jaki sposób próbuje wykorzystać koronawirusa do swoich ideologicznych celów. Nie lekceważę zagrożenia i do kościoła jutro nie pójdę, tak jak nie robiłem tego od lat, ale gołym okiem widać, że strach ma zdecydowanie za duże oczy. Tak jakby po dopalaczach, których niektórzy dostarczają więcej niż trzeba.
Nieuczestniczenie w niedzielnej mszy wydaje się rozwiązaniem najlepszym z możliwych. Koniec. Kropka. Nawoływanie do wprowadzenia zakazu organizacji nabożeństw jest wyrazem braku empatii i otwarcia na wrażliwość katolików. Pierwsze wywodzę od Pawła z Tarsu, który słusznie głosił, że wiara nie pochodzi z uczynków, a drugie od świętego Jana, konstatującego wprost: nie można kochać Boga, którego się nie widzi, jeśli nie miłuje się ludzi z którymi ma się kontakt na co dzień.
Głupim wydaje się sam pomysł zrównania kościołów z ośrodkami zarazy. Niestety nie jest nowy, ponieważ katolicyzm jako źródło chorób używany był przez protestantów. Istniał także w narracji XIX wiecznych elit liberalnych Francji, Niemiec i Anglii. Katolików określano wówczas mianem „brudasów roznoszących choroby i zarazę” podczas pielgrzymek, nabożeństw oraz religijnych spotkań.
Koronawirus atakuje ciało, ale jest też dla wielu okazją do refleksji o człowieczeństwie. Atakując Kościół i obśmiewając tych, którzy nie wyobrażają sobie niedzieli bez komunii świętej, pamiętajmy o tym, że wielu z pracujących w szpitalach, hospicjach oraz przytułkach, właśnie z tego czerpie inspirację oraz siłę. Znam co najmniej kilku misjonarzy z najdalszych miejsc na świecie, którzy ryzykując życie docierają z Eucharystią do najniebezpieczniejszych obszarów. Jeden z nich zapłacił za to życiem w Boliwii. Dokładnie tak samo jak prezydent Paweł Adamowicz, którego wymieniam tu świadomie i z premedytacją.
Taka refleksja. Kiedy człowiek umiera lub jest ciężko chory, nie woła się do niego posła, senatora lub wójta, ale księdza z komunią świętą. Ksiądz nie pyta, na co ten lub inny chorował. Średnio go obchodzi, czy od umierającego zarazi się koronawirusem lub ospą, ale po prostu robi, co do niego należy. Można się z tego śmiać, ale tak właśnie jest.
I jeszcze jedno. Nie czuję się katolikiem i nie jestem adwokatem tej instytucji, ale nie zgadzam się z opiniami, że Kościół hierarchiczny i księża są całkowicie zepsuci oraz przesiąknięci złem. Mamy sytuację w której na hasło „kościół” lub „księża” w ludziach uruchamiają się najgorsze instynkty, czego najlepszą ilustracją są wpisy na portalach społecznościowych. Owszem, Kościół ma sporo wrogów, ale największym jest on sam dla siebie.
Bałwochwalcy procedur demokratycznych kłamliwie wierzą w świętość wyborów, ale odmawiają podobnego fanatyzmu wyznawcom Jezusa, Mahometa, Buddy i czegokolwiek tam jeszcze. Wyznawcy demokracji uważają, że w akcie wyborczym urzeczywistnia się wola ludu. Katolicy też mają prawo do traktowania Mszy Świętej jako spotkania z Jezusem. Nie mamy prawa im tej wiary odbierać. Możemy grzecznie poprosić o rozsądek. Nic więcej. Dla jasności: wiem, że Kościół ma wielu wrogów, a największym z nich jest on sam dla siebie.
Bardzo pokręcone to wszystko i stawiając kropkę na końcu zdania, sam nie jestem pewien czy robię dobrze. Dlatego zakończę trzema...
Komentarze: