Bagiński: GW dla swoich i znajomych króliczka
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2020-02-01 15:02
360511
W mieście z ograniczoną liczbą posad oczekiwanie na konkursy albo na otwartość na ludzi z zewnątrz jest wręcz obraźliwe dla jego „elit”. Problem polityków hołdujących niskim pobudkom nie jest typowo gorzowski. Oni niczego udowadniać nie muszą – główne kryterium spełniają: należą do swoich.
Daj spokój, tak jest wszędzie – usłyszałem kiedyś od osoby publicznie zaangażowanej, ale finansowo niezależnej. Sporo w tym racji. Przynajmniej tutaj jest porządek i nie ma miejsca na przypadki: wszystko w mieście jest poukładane, a swój swojemu krzywdy nie zrobi. Marcinkiewicz do śmieci, a Kucharski na baseny. Czy to kogoś zdziwiło? I tak, i nie. Nie oni pierwsi dostali posady bez konkursu i nie ostatni. Taki klimat i zwyczaje, właściwie od lat bez większych zmian. A propos kadr: czekamy na miejsce w państwowej spółce dla innego eksposła z Wolnych i Solidarnych, o ile wcześniej nie zbadają go alkomatem.
Uważny obserwator już dawno zauważył, że wiele rzeczy pod tym względem dzieje się nad Wartą wbrew logice, ale zgodnie z niepisaną zasadą, że niektórym należy się wszystko, a wszystkim tylko to, czego nie chcieli ci niektórzy. Oni tak mają, żyjąc przekonaniem, że pozycja im się po prostu należy. Linkedin i GoldenLine wskazują, że w Lubuskiem nie brakuje profesjonalistów, ale na miejskiej i wojewódzkiej karuzeli wciąż ci sami. Oni nie potrzebują head hunterów, bo wystarczy im legitymacja partii, pochodzenie lub znajomości. Ich troska o miasto jest trochę na niby. Sporo w niej picu i pozorowania, bo w gruncie rzeczy chodzi o to, by nie wypaść z kadrowej karuzeli. Kto raz na niej usiadł, ten wysadzić się nie da.
W Gorzowie nikomu nie przeszkadza, że lokalna akademia nie jest kuźnią kadr, ale miejskich lobbystów, którym proponuje się dorabianie w zamian za wsparcie, dobre słowo lub chociaż milczenie. Osobiście, członków rodziny lub partyjnego towarzystwa. Każdy chce silnej uczelni nad Wartą, ale dzisiaj nie wiadomo do czego służą studenci – do pobierania nauki czy tylko do rozliczeń.
Wszelka aktywność publiczna nad Wartą przeżarta jest polityką. Obojętnie, czy chodzi o most na Warcie, dotację dla klubu sportowego, remont kamienic, patronat dla stowarzyszenia, strategię rozwoju województwa lub prezesurę Inneko, zawsze górę wezmą interesy i interesiki. Stosunek do tych spraw będzie opowiedzeniem się po stronie prezydenta lub przeciw niemu, emanacją siły jednych i dowodem słabości drugich. Opcja w której można się opowiedzieć po stronie Gorzowa lub tylko zdrowego rozsądku już dawno została zlikwidowana.
Jest gorzej. Aktywni mieszkańcy Gorzowa, publicyści i lokalni przedsiębiorcy już dawno zostali podzieleni: na swoich i tamtych. Swoi mogą liczyć na posady w zarządach i radach nadzorczych, dotacje, preferencyjne wynajęcie sali konferencyjnej, wypożyczenie sprzętu nagłaśniającego i wiele innych. Ludzie aktywni spoza partyjnych kręgów: działacze sportowi, członkowie stowarzyszeń oraz zwykli aktywiści miejscy, traktowani są jak uciążliwi petenci. Cokolwiek by chcieli, muszą sympatyzować z tą lub inną partią. Jeśli zdarzyło im się kiedyś skrytykować Platformę Obywatelską, to niech zapomną o projekcie z EFS. Jeśli nie podobali im się lokalni przedstawiciele „dobrej zmiany”, będą mieli pod górkę w instytucjach podległych wojewodzie.
Onegdaj wymyślono, że Gorzów będzie się promował hasłem „W sam raz”, ale czy nie byłoby skuteczniej, gdyby mottem była konstatacja: miasto dla swoich. Tak bardzo mieli się tu jęzorami, że młodzież nie chce wracać, ale nikt nie zadaje pytania: do czego? Młodym, którzy chcieliby tu wrócić nie jest do śmiechu. Kończąc dobre uczelnie, chcieliby wystartować od zera i z wiarą, że można bez układów. Biją głową w sufit, szybko orientując się, że stanowiska od kierowników wzwyż są w urzędach i spółkach tylko dla wyselekcjonowanej grupy znajomych króliczka. Muszą być cierpliwi, może i oni będą kiedyś w tym gronie. I tyle w temacie.
Komentarze: