Bagiński: Mętne interesy w czystej wodzie
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2019-12-04 13:12
43693
Nasze lokalne elity, a w każdym razie ich poważna część, postanowiły milczeć w sprawie sytuacji w Filharmonii Gorzowskiej. Głos zabrała radna z fundacji pływającej w mętnej wodzie, ponieważ na jaw wyszły jej przewiny z pleśnią w roli głównej.
Wielu gorzowian zadaje sobie dwa pytania. Pierwsze: co u licha dzieje się w tej filharmonii? Drugie: czy odbywające się tam roszady personalne mają dla mieszkańców jakiekolwiek znaczenie? Śpieszę z odpowiedzią: mają, ponieważ jak w soczewce pokazują wszystkie lokalne patologie. Fałsz miejskich urzędników słychać na odległość, ale u gorzowskich filharmoników nikt tego jeszcze nie uświadczył. Na jakiś czas, wizerunek miasta w którym ktoś mądry i z potencjałem mógłby tu robić rzeczy ponadprzeciętne, po prostu przegraliśmy.
Totalne samozaoranie i dobrowolna eskapada na oślą ławkę. Stworzenie obrazu Gorzowa jako miasta nieprzyjaznego dla ludzi zdolnych. Głupie samozadowolenie miłośnika strażackich orkiestr, który nie umiał zatrzymać w mieście drugiego z rzędu dyrektora filharmonii. Cisną się na usta może niesprawiedliwe asocjacje: to wszystko robi ktoś w rodzaju lokalnego Dyzmy, Anioła czy po prostu „Miś”. Zarówno maestra Wolińska i dyrektor Wróbel byli tam, gdzie każdy dyrektor rodem z Gorzowa dotrze za kilka lat. Mętna fala „Czystej Wody” okazała się dla Wróbla czymś bardziej nie do zniesienia, niż Acqua Alta dla Wenecji.
Nie mam szczególnego bzika na punkcie sztuki i zgrywać się nie będę, ale dyrektor Wróbel mi zaimponował. Pochwałą za to, że gdy poprosiłem o bilet spoza puli, od razu zadeklarowałem, że zapłacę za niego w stu procentach. „Dobry bilet na kulturę, to taki opłacony” – słusznie zauważył witając się ze mną w drzwiach filharmonii. Już wtedy niektórzy radni dociskali mu śrubę, wierząc w to, że gwint w końcu puści i bilety będą za free. Pokusa była oczywista: skoro filharmonia jest utrzymywana przez miasto, to miejscy rajcy powinni mieć tam wstęp tak samo darmowy, jak na żużel.
I tu docieramy do głównego przesłania. Problem filharmonii ma swojego patrona, a grzyby nie są tutaj jedynie publicystyczną figurą. Konia z rzędem temu, kto zgadnie co było w giftach prezes fundacji „Czysta Woda”, ale to one spowodowały, że szef filharmonii powiedział: „Sorry, Gregory, ale to nie moja bajka”.
W centrum burzy znalazł się temat podrabiania znaków towarowych i karmienia dzieci żywnością, na którą pies podnosi jedną nogę w górę. Tu padło nazwisko radnej znanej, także zasłużonej, ale mającej problem z zejściem ze sceny. Pisząc o niej staram się być semantycznie wstrzemięźliwy, ale uczciwie przyznam, że mam deja vu z lat dziewięćdziesiątych. Ta sama radna robiła procentowy skandal w teatrze i przeszkadzało to niewielu. Na tym jednak zamilknę, gdyż kilka lat później okazałem się wcale nie lepszy. Biczować się nie zamierzam. Koniec z tym.
Rzecz o radnej i jej relacjach z prezydentem Wójcickim. Wydaje się, że ten ostatni jest jak doktor Frankenstein, bo stworzył „potwora”, którego już nie kontroluje. Ich relacje przypominają sytuację opisaną przez Antoniego Słonimskiego. Do Polski przyjechała delegacja z ZSRR. Jej przewodniczący, wypisz wymaluj ona we własnej osobie, zapytał: Gdzie można się wysikać? Na co Słonimski skonstatował: Wy możecie wszędzie!
Refleksja. Implementowanie do miejskiej przestrzeni obciachu i „w sam raz” jest zdecydowanie mniej groźne dla miasta, niż to wszystko, czego Gorzów jest pozbawiany. Także ludzi mądrych, którzy przenieśli się tutaj z rodzinami, bo chcieli robić rzeczy wielkie. Niestety, spotkali ludzi małych.
Komentarze: