Bagiński: „Władek musi odejść”
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2019-09-16 22:31
55026
Duża część jego problemu polega na tym, że w relacjach z ludźmi jest tak dobry jak w językach obcych: wszyscy są mu obcy. Oczywiście do czasu, aż są potrzebni. Teraz dawni wiarusi uznali, że „Władek musi odejść!”.
On wygonić ze swojej piaskownicy dać się nie chce. Awansował w hierarchii społecznej błyskawicznie, ale mocno na wyrost i na kredyt. Często kosztem innych. Dostał fotel w Senacie, biuro lepsze niż w budowlance, wizytówkę z orzełkiem oraz nienależny splendor obrońcy demokracji. Liczba wyborców ma jednak swoje granice, zresztą bardziej widoczne niż granica przyzwoitości, która w przypadku znanego senatora jest tak niewidoczna, jak ta z Niemcami. Co tu dużo mówić, jako komunistyczny aparatczyk, tą ostatnią przekraczał bez problemu nawet w noc stanu wojennego. Można odnieść wrażenie, że nikt i nigdy go nie kontroluje. Pewnie dlatego, nie ma żadnych ograniczeń.
Ostatnia prosta po drugą kadencję okazuje się być dla znanego celebryty z nad Warty drogą pod górkę. Nie łatwą, bo głazy pod nogi rzucają nie tylko przeciwnicy, ale nawet najwierniejsi z wiernych. Nie pomagają kolejne bilbordy z twarzą jak u wodza Indian z plemienia Siuksów, bo ich ilość jest odwrotnie proporcjonalna do głosów wiary w wygraną. Senatorem zostanie ten, kto pozyska dusze wyborców w terenie. Tu sybaryta od cygar potyka się o własne nogi i na dożynkowych placach jest najczęściej sam jak kołek. Często towarzyszy mu znany adwokat i obrońca opozycjonistów z czasów, gdy pierwszy pławił się luksusem bycia komunistycznym dygnitarzem.
Problem ma gorzowska Platforma Obywatelska, bo do żeglowania w czasach politycznych sztormów potrzeba dyscypliny, mapy, kompasu i steru, a nie obciążających okręt balastów. Marzeniem Lenina było, by państwem, w wolnym czasie od gotowania, mogła kierować nawet kucharka. Gorzowski eksperyment z wyborem prezesa honorowego bez honoru, mocno spalił na panewce. Dziwne, że nikt w mieście nie wyje ze smutku, ale wszyscy cieszą się, że ów człowiek ma w końcu z kim przegrać. Życie bywa brutalne wobec ludzi prostych, ale jest sprawiedliwe i potrafi dotknąć także prostaków.
Tak, dobrze przeczytaliście. To nie błąd pisarski. Uważam, że prostakiem jest człowiek wygrywający wybory na kłamliwych obietnicach, które cztery lata po elekcji łatwo zweryfikować: status galerii na Manhattanie, kłamliwe obietnice w sprawie inwestycji firmy o której bohater mówił: „Wszystko mam pod kontrolą”, czy wreszcie postępowania z podwykonawcami jego firmy, którzy zostali na lodzie. Jego cztery lata na Wiejskiej, to część czesnego jakie zapłaciliśmy za dawanie wiary kłamcom. Ten „as” wziął raz, a jego dokonania dla miasta lub żużla są tak tajne, że nikt o nich nie słyszał. Pewnie dlatego, nawet zmiany w „Stali” dokonane zostały w czasie, gdy nie było go na miejscu. Ludzie wolą wierzyć w Świętego Mikołaja, wielkanocnego zajączka lub inne bzdury, ale nie w szczerość intencji pana Władka.
Już słyszę i widzę ten głupi rwetes i harmider, podniecenie pięknoduchów, że uprawiam hejt, czarny PR lub wspieram swoimi tekstami „dobrą zmianę”. Żyjemy bowiem w czasach, co się zowie, bardzo ciekawych. Jak się burakowi powie lub napisze, że nim jest, to wielka obraza. Wyjaśniam więc raz na zawsze, za co zresztą przed sądem odpowie wkrótce znany mecenas, że tekstów nikt mi nie dyktuje i niestety, lub na szczęście, nikt mi za nie płaci. Mając komfort, by mamoną za pisanie gardzić, gardzić mogę również politykami. Nie wszystkimi, bo nie wszyscy są całkiem źli.
Dokonywanie zmian w gorzowskiej polityce jest jak czyszczenie kibla szczoteczką do zębów. Najpierw jednak trzeba spuścić wodę z tym, co przeszkadza w czyszczeniu. Nad Wartą: od Ratusza przez obiekt na Jancarza, a na siedzibie Koalicji Obywatelskiej kończąc, wszyscy mówią wprost: „Władek musi odejść!”.
Komentarze: