przejdź do treści strony kontakt
strona główna 501 936 975 menu wyszukiwarka

więcej

Bagiński: wielkie-małe sprawy...

KOMENTARZE

Robert Bagiński
2018-06-03 21:29
64430

Gorzowskich polityków interesują wyłącznie wielkie sprawy, o których można mówić w mediach. Tematy z pozoru błahe, bo mało medialne, nie cieszą się dużym zainteresowaniem. 

Oglądałem dopiero tydzień temu, choć film Stephena Frearsa pt. „Królowa” ma już 12 lat. Na użytek tego felietonu, kluczowa jest finałowa scena. Oto rozluźniona Elżbieta II oprowadza nowego premiera Tonyego Blaira po ogrodach i pyta go, czego może oczekiwać od nowego rządu. „Po pierwsze, chcielibyśmy zmniejszyć liczebność dzieci w klasach” – wypalił nowy szef rządu. Dobre, co? Premier rządu rozmawia z królową o sprawach, które nawet dla gorzowskich radnych byłyby głupotami.
 
Może to jest odpowiedź na to, dlaczego prezydent Jacek Wójcicki nie ma w zbliżających się wyborach z kim przegrać. Wszyscy hałasujemy, że facet pozbawiony jest dalekosiężnych wizji, a on „dłubie” te chodniki, drogi, dróżki, arterie i place zabaw. Jego poprzednik snuł wizje budowy czteropasmowej Kostrzyńskiej, a Wójcicki mówi: „Hola hola, zróbmy taniej i przyjaźniej dla mieszkańców”. Nie wiem czy to dobra decyzja, ale pewne jest to, że podoba się mieszkańcom. Czy któryś z prezydentów Gorzowa od 1994 roku rezygnował ze stołecznego patosu i mówił o „fajnym mieście”? Każdy chciał zostawić po sobie ślad, pomnik i coś, o czym będą pamiętać wszyscy. 
 
Wyśmiewano prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca, że wtrąca się w najdrobniejsze szczegóły mało istotnych inwestycji, kontroluje budowlańców i jeździ po marketach, aby weryfikować ceny. Dzisiaj Rzeszów jest stolicą innowacyjności, miejscem do którego przyjeżdżają inni, aby uczyć się samorządności. Zgoda, zestawienie Gorzowa z Rzeszowem nie ma sensu, bo tego typu miasta już dawno nam odjechały. Ale nawet w Zielonej Górze radni wszystkich opcji łapią punkty wspólne w kwestiach mało znaczących, aby ich miasto zmieniało się na lepsze. My nad Wartą wciąż o tej hali sportowej lub innowacyjnym „Cubatex”-e, którego do miasta miał sprowadzić senator Komarnicki, ale nic z tego nie wyszło.
 
Więc w czym rzecz? Ano w tym, że gorzowscy politycy od lat koncentrują się na wielkich projektach i zupełnie nie mają głowy do spraw drobnych, które są ważne dla osiedla, spółdzielni lub organizacji społecznej. Zgłaszają rezolucje w sprawie Konstytucji lub In Vitro, dopytują o budowę hali sportowej i opowiadają o akademickości, lecz nie rozumieją tego, co jest solą samorządności. Tak, najbardziej rewolucyjna jest w Gorzowie retoryka o dużych i ważnych projektach. Wszystko dlatego, że radni widzą swoje miejsce w „Encyklopedii” Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki, ale nie chcą tracić energii na sprawy, którymi na osiedlu X żyje Kowalski, Nowak lub Wiśniewska.
 
Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, bo o ile autentycznymi wizjonerami byli i od lat są w Gorzowie tylko Jacek Bachalski i Tadeusz Jędrzejczak, to są również wybitni radni, których interesują sprawy drobne. Jest ich tyle co kot napłakał, ale trudno odmówić interesowania się estetyką miejskich zaułków mecenasowi Jerzemu Synowcowi, sprawami osiedlowymi Janowi Kaczanowskiemu, czy Zawarciem Grzegorzowi Musiałowiczowi. Głuchota całej reszty na sprawy drobne jest tak zdumiewająca, że aż urocza. Przykłady kompletnie zaniedbanych przez rajców, i z rzadka uprawianych przez „Don Kichotów” poletek, można w Gorzowie mnożyć. Zainteresowanie przyziemnymi sprawami kwartałów na Krasickiego i Mickiewicza przez liderów Platformy Obywatelskiej uchodzi tylko wtedy, gdy można dołożyć prezydentowi. 
 
Niestety, zarzuconych przez samorządowców spraw, ważnych dla wyborców, ale nieistotnych dla zajmujących się „strategicznymi” projektami polityków, jest w Gorzowie sporo. Pisał o tym niegdyś wybitny dziennikarz i specjalista od PR Wiesław Ciepiela: „Gorzów chodzi w za dużym garniturze”. Inaczej mówiąc, lubimy pogadać o akademickości miasta, ale nikt nie mówi o tym, że brakuje miejsc w internatach dla uczniów szkół średnich. Gdyby tak każdy radny zajął się konkretną sprawą, a potem zdał z niej sprawozdanie, byłoby łatwiej dla niego i wyborców. Nie, samorządowcy chcą być jak ich koledzy z Warszawy: znani, podziwiani i kojarzeni z dużymi projektami, a nie ścieżką na osiedlu. Radiowo-telewizyjny spektakl daje im więcej, niż sukces w małej sprawie.

Komentarze:

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x