Do liderów: posuńcie się dla innych! Jest z kogo wybierać...
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2018-02-10 16:39
67393
Miasto wcale nie pogrąża się w chaosie, a prezydent Wójcicki drugą kadencję ma prawie w kieszeni. Jego stronnicy uważają go za swojaka, który ograł starych wyjadaczy, a tym ostatnim brakuje argumentów i pomysłów.
To nie jest pomysł na efektowny początek felietonu, a tym bardziej próba podlizania się komukolwiek. Ta diagnoza jest absolutnie poważna i osadzona w realiach. Posługując się analogią do bliskich prezydentowi Wójcickiemu hodowców drobiu z Glinika i Bolemina, ma komfort lisa w kurniku – bierze i weźmie tyle jaj, na ile ma i będzie miał ochotę.
Skoro nie da się zmienić prezydenta, to może jego krytycy, często liderzy partii i stowarzyszeń, popracują nad tym, by chociaż Rada Miasta była wreszcie twórcza i kreatywna, a nie odtwórcza i pasywna. Sam prezydent, nie bez powodu, nie kryje się z tym, że obecny skład tego gremium jest mu na rękę, a samych rajców ma w głębokim poważaniu. Traktuje ich jak wójt sołtysów: niech się wygadają, ja im coś dam, i dalej będę robił swoje. Trudno, by traktował ich inaczej, skoro opozycyjna wobec niego Platforma Obywatelska z radnymi Surowcem i Sobolewskim, ma w Ratuszu swojego wiceprezydenta, w pracach nad budżetem miasta mocno go krytykowała, po czym za nim zagłosowała.
Nie inaczej z prezydenckim klubem Gorzów Plus. Z wyjątkiem Marcina Kurczyny, Grażyny Wojciechowskiej i Jana Kaczanowskiego, prezydent Wójcicki nigdy nie traktował jego członków poważnie. To ze względu na deficyty intelektualne oraz osobowościowe. Ta trójka jest mu potrzebna do zmontowania komitetu i zebrania głosów w wyborach, a resztę uznaje za postaci marne. Podoba mu się prawniczy sznyt Patryka Broszko, docenia nienachalną inteligencję Góreckiej, Zwierzchlewskiego i Granata, a także werbalną „nadaktywność” Piotra Palucha. W przedwyborczym rozrachunku da sobie z nimi zrobić zdjęcie, jak sztuczny niedźwiedź z turystami w Szklarskiej Porębie, a ludzie uwierzą, że oni są w tej Radzie Miasta wartością dodaną.
„Elektorat nie jest z gumy” – słusznie zauważa redaktor Oziewicz, dając do zrozumienia różnej maści działaczom i ludziom aktywnie uczestniczącym w życiu publicznym Gorzowa, że tylko w jedności jest siła. Inna sprawa, że listy wyborcze, a szczególnie liczba tak zwanych „miejsc biorących”, też nie jest nieograniczona. Telenowela pod tytułem „Porozmawiajmy o wspólnych listach” będzie trwać w nieskończoność. Im bliżej jesieni, gesty otwarcia i deklaracje dobrej woli Nowoczesnej, Platformy Obywatelskiej, Ludzi dla Miasta oraz innych środowisk, będą się przeplatać z uszczypliwościami oraz ciosami w plecy. Wieczni radni dadzą się pokroić, byle znów dostać się do samorządu. Dla nich mandat to immunitet przed zwolnieniem z pracy i wcale nie mała dieta, która pozwala spłacać kredyt. To są mielizny gorzowskiej polityki i główny powód, dla którego zmontowanie jednej dużej listy wyborczej, pozostaje nad Wartą, tylko w sferze marzeń.
Rozdarci pomiędzy nadzieją na mądrość Synowca, Wierchowicza, Sibińskiej, Bachalskiego, Bejnar-Bejnarowicz i Miczał z Witkowskim, a lękiem o to, że zwyciężą wzajemne urazy i ambicje, trzeba jasno postawić sprawę: chcemy na listach wyborczych radnych, a nie statystów, ludzi kompetentnych, a nie tylko wiernych. Mówienie o tym szeptem, gdy prezydentura Wójcickiego jest raczej przesądzona, jest nieprzyzwoite. Nie wszyscy jeszcze z tego miasta wyjechali, i jest kim obsadzić listy, by nie musieli to być tylko „Towarzysze Szmaciacy” ze Szpotańskiego lub mistrzowie „podczepiania się”, jak Mieczysław Anioł z „Alternatywy 4”. Personalne zapasy świeżości i energii są w Gorzowie duże. Wystarczy po nie sięgnąć, a tych ludzi znamy: Niemirowska z „Pozytywki”, Jakubowska z Anacondy, przedsiębiorcy Domaradzki i Olechnowicz, naukowcy Klatta i Siwy, nauczyciel Sokołowski, prawniczka Wichlińska, Trzaskowski od kultury, Michał Obiegło, Michał Wasilewski, Monika Twarogal, i dziesiątki innych. Wystarczy, że ważni liderzy trochę się przesuną...
Komentarze: