Bagiński: Nie ma Gorzowa, jest tylko gorzówek
KOMENTARZE
Robert Bagiński
2016-09-05 21:42
105288
Już niespełna dwa lata, odkąd w mieście nad Wartą zmienił się prezydent, a samorząd zyskał kilka nowych twarzy, ale trudno o wniosek, że zmienił się też sposób uprawiania miejskiej polityki. Większość liderów opinii nadal uważa mieszkańców za absolutnych idiotów.
Gdyby więc fałszywe wyrażanie troski o sprawy publiczne było dyscypliną olimpijską – w czym akurat Gorzów ma tradycje i sukcesy – to liczba gorzowskich olimpijczyków na metr kwadratowy byłaby największa na świecie. Problem w tym, że aktorzy politycznego spektaklu bardziej przypominają paraolimpijczyków, niż zawodowych sportowców...
Teraz albo nigdy – zdawali się mówić przed jesiennymi wyborami samorządowymi aktywni Ludzie dla Miasta, ale już dziś wiadomo, że niestety pozostanie „nigdy”. Dotychczas stronnictwa polityczne robiły w mieście niewiele, bo niewiele mogły w konfrontacji z silną osobowością prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka. Teraz nie robią nic, bo za partnera mają prezydenta Jacka Wójcickiego, który miasta nie czuje, nie wie jak się za niektóre sprawy zabrać i każdego dnia abdykuje w sprawach małych, średnich i dużych, słuchając nie tych, których powinien.
„Ja w tym mieście już nie zainwestuję” – ogłosił kilkanaście dni temu na antenie jednej z rozgłośni przedsiębiorca, eksparlamentarzysta oraz lider społeczny Jacek Bachalski. Jako, że Gorzów nie cierpi na inflację podobnych osobowości, lecz ich deficyt, deklaracja powinna wywołać emocje, ale w mieście zarządzanym przez osobę, która twierdzi, że: „Gorzów to taka sama gmina jak Deszczno, tylko trochę większa”, przeszło to bez echa. Wszystko dlatego, że żyjąc pozytywnymi emocjami i sympatią wyborców sprzed dwóch lat, prezydent Wójcicki chciałby po faustowsku krzyczeć: „Trwaj chwilo, jesteś wieczna”, ale ta chwila właśnie przemija.
Aktywny klub radnych „Ludzi dla Miasta”, to zaledwie cień tego czym miał być, bo spora część jego członków wybrała pławienie się światłem odbitym od prezydenta w klubie „Gorzów Plus”. Transparentność władzy zredukowana została do konieczności dochodzenia dostępu o informację publiczną w sądzie administracyjnym, a symbolem rozwagi inwestycyjnej i oszczędności będzie niemal pewny zakup wieżowca po byłej „Przemysłówce” w centrum Gorzowa. Jeśli dodać do tego kolejne zmiany na stanowiskach wiceprezydentów oraz polityczny mezalians z żądnymi wpływów w spółkach i urzędzie partiami, to hipoteza o „wielkiej ściemie” oraz fakt potwierdzenia się przysłowia, że „kłamstwo ma krótkie nogi”, stają się oczywiste.
Owszem, warto było poczekać z ocenami, ale te są dziś niemal wyłącznie krytyczne i artykułowane przez niedawnych stronników prezydenta, a to oznacza, że pustego „dzbana pomysłów” nie naleje nawet Salomon. Sztucznie wykreowano obecnego prezydenta na symbol szybkich zmian i nowego otwarcia w mieście, ale po dwóch latach gołym okiem widać, że po władzę szedł bez przygotowania i jakiejkolwiek wizji. Po opłaceniu kampanijnych rachunków i rozbiciu organizacji, która zrobiła mu kampanię wyborczą, nie ma do zaoferowania nawet PR-owskich zagrywek, których niegdyś dostarczał mu doradca Adam Piechowicz.
Inaczej rzecz ujmując, wielu widziało w nim gorzowską „Arkę Noego”, ale dzisiaj przypomina ledwo dryfującą po Warcie łajbę na której jest coraz mniej spośród tych, którzy wcześniej nie mieścili się nawet na „Kunie”. A przecież nie musiało tak być. Mogło być inaczej - bo prezydent Wójcicki dał ludziom wielką nadzieję na iluzoryczne zmiany. Dzisiaj mało kto wierzy, że jest w nim więcej umiejętności i strategicznego myślenia, niż w sklepowej parówce prawdziwego mięsa. Stał się idolem z krótkim terminem ważności, przy którym gwarancja na oranżadę lub flaczki w przydrożnym barze, to ekstrawagancja. Wszystko dlatego, że wiele do życzenia pozostawia sposób myślenia całej gorzowskiej klasy politycznej. Przeintelektualizowana, niczym aktorzy z serialu „Rancho” lub „Świat według Kiepskich”, zajmuje się sama sobą, raz po raz udając zatroskanie miastem, gdy jest szansa na darmową wejściówkę do filharmonii, amfiteatru lub na stadion.
Prezydent Wójcicki wybrał tych ludzi, zamiast aktywistów z LdM czy zaangażowanych samorządowców z Nowoczesnej. Tym samym, chcąc być symbolem nowej i proobywatelskiej polityki w mieście, a z drugiej strony: wskakując do łóżka ze starymi wyjadaczami z partii politycznych, zachowuje się niczym doktor Jekyll i pan Hyde. By nie popełnić błędu – w którym będzie chciał mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko, powinien dokładnie przestudiować nowelę Roberta Stevensona, a szczególnie wziąć sobie do serca to, co z głównym bohaterem się stało, gdy podwójna osobowość stała się nie do zniesienia. Literackie samobójstwo dr Yekyll to nic przy tym, co zrobią prezydentowi partyjni wiarusi, gdy zawieją wiatry kampanii wyborczej.
I szkoda tylko miasta, bo to ważny moment w jego dziejach, choć prezydent zachowuje się jak w dialogu z kultowego „Misia” Stanisława Tyma: „Nie ma Lądynu, jest Lądek Zdrój”. Będzie jednak mniej śmiesznie, a parafrazując tą wypowiedź, należy sobie życzyć, by działania nowej władzy nie przełożyły się w przyszłości na realia lokalne: „Nie ma Gorzowa, jest tylko gorzówek”. Taki tylko trochę większy od Deszczna...
Robert Bagiński, blogger, były polityk i kandydat na prezydenta Gorzowa
Komentarze: