przejdź do treści strony kontakt
strona główna 501 936 975 menu wyszukiwarka

więcej

Jan Tomaszewicz: Pornografii ktoś szuka, bo marketing nie sztuka

KOMENTARZE

Jan Tomaszewicz
2016-01-04 15:39
65990

Jan Tomaszewicz, dyrektor Teatru Osterwy

Jan Tomaszewicz, dyrektor Teatru Osterwy (fot. Adam Oziewicz)

Węgorzewo… Gdzie dorastałem, nie było teatru. Ale pamiętam pierwszy spektakl w roli widza. Do miejscowego domu kultury przyjechał Olsztyński Teatr Lalki z „Czerwonym kapturkiem”. Dużo później, w szóstej klasie podstawówki...

...ruszyliśmy na szkolną wycieczkę do Olsztyna. Wszyscy usiedliśmy na widowni Teatru Jaracza – grali Mrożka. Pomyślałem: nic interesującego, to wychodzę. Czas do finału spędziłem na foyer. Skarciła mnie wychowawczyni – powiedziała, że tak nie wolno. Odparłem: nie ciekawi mnie, bo aktorzy kłamią. Takie moje pierwsze doświadczenie z dorosłym teatrem. W Węgorzewie było kino. Jak każdy młody chłopak więcej obiecywałem sobie po srebrnym ekranie, choćby dlatego, że DKF był za rogiem, a teatr gdzieś daleko. Ale może też dlatego, że najciekawsze filmy były od lat 18 – w moim przypadku tych lat brakowało. Pierwszy ważny seans też pamiętam – nie liczę ruskich, zresztą przepięknych bajek podczas niedzielnych poranków – to byli „Krzyżacy”. Ale przeżycie… Emocjonalnie wprowadziło mnie w okres dorastania. Realizm obrazu pozbawił mnie dziecięcych złudzeń. Ale gdy trafiliśmy – już na innej wycieczce – do odległego o 270 kilometrów Teatru Dramatycznego w Warszawie – z dyrektorem Gustawem Holoubkiem, z jeszcze młodym Piotrem Fronczewskim, z piękną Magdaleną Zawadzką i z niesamowitym Zbigniewem Zapasiewiczem na scenie – to odnalazłem pierwowzór przedstawienia. Grali „Księżniczkę Burgunda” Gombrowicza, innym razem „Rzeźnię” i znowu Mrożek… Rzeczywistość była taka, że to przez kino trafiłem na teatr – powtórzyłem drogę wielu dziewczyn i chłopców mojego, zresztą nie tylko mojego, pokolenia, którzy nie mieli dostępu do żywych aktorów na scenie w swoich miastach i miasteczkach. Stąd, prowadząc teatr w Gorzowie, zależy mi, aby prawdziwa scena była atrakcyjna nie tylko dla gorzowian, ale mieszkańców z okolic.

Skąd te wspominki? Jeden z filozofów powiedział, że umiar zdobi. Teza sprawdza się we wszystkich dziedzinach życia, także w kulturze. Sztukę, w tym teatr, zawsze tworzy się dla kogoś – tego nikt nigdy nie zmieni. Jeżeli wartości artystyczne możemy przekazać bez pośredników, to świetnie. Twórca prezentuje swoją sztukę, wrażliwość, wyraża swoje emocje, a widz albo to wszystko chce i rozumie, albo nie. Źle gdy łączy się artyzm z nieprzemyślanym, wręcz brutalnym marketingiem. Takich zdarzeń coraz więcej, a kulminacją spektakl Teatru Polskiego we Wrocławiu „Śmierć i dziewczyna”. A ja sobie życzę, aby dać szansę twórcy. Niech jego przesłanie nie będzie zakłócone przez dodatkowe emocje, czy coś, co ze sztuką nie ma nic wspólnego, a ma zwrócić uwagę na przedstawienie. Nie widziałem spektaklu, ale widziała go nasza kostiumolog i scenograf – Natalia Kołodziej powiedziała wprost: „szkoda, że wokół tak pięknego i przemyślanego dramatu działy się takie rzeczy”. Wina jest po obu stronach – samych twórców, jak i osób reagujących oburzeniem na seksualny PR zgotowany dla sztuki. Czy warto? Czy już tak ma zostać na zawsze, że rezultat artystyczny będzie schodził na drugi plan i chował się za kontrowersyjny marketing i wydarzenia społeczne przez niego wywołane. Nie chcę, aby tak było. Oczywiście, gdy zależy nam, aby widz przyszedł na spektakl, trzeba go reklamować, a z rezultatów rozliczany jest dział marketingu. Ale gdy sztuka jest doskonała, to fan teatru na pewno ją zobaczy, bez pornograficznych zachęt. Martwi mnie, że na scenie, gdzie są wybitni artyści, niemała część publiczności zasiada na widowni tylko dlatego, aby sprawdzić, czy są „te sceny”, czy ich nie ma – obym się mylił. W mniejszym stopniu ciekawi ich adaptacja wspaniałych przemyśleń Noblistki Elfriede Jelinek. Nie mam zamiaru wchodzić w rolę rzecznika pani Eweliny Marciniak, wybitnej młodej reżyserki, ale zapytam tylko: jak ona się teraz czuje? Inni mówią: „bilety wyprzedane, zatem cel osiągnięty”. Tak, ale sukces komercyjny jest efektem skandalu czy artyzmu? I w tym przypadku nie ma szans na rzeczową odpowiedź. Szkoda. Przed wielu laty, wychodząc z Teatru Dramatycznego, nie musiałem się tym martwić. Mogłem skoncentrować się tylko na wrażeniach artystycznych.

Komentarze:

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x