diariusz gorzowski tg 0 (1)
20 LAT TYLKO GORZóW
20tg
2023-05-30 16:26
2670
tylko gorzów 0 (1), 12.10.2002
str. 16
diariusz gorzowski (cykl felietonów)
Jerzy Zysnarski
1.
Wszystko rozegrało się bardzo szybko. Zdążyłem jeszcze zadzwonić do Zdzisława Linkowskiego, któremu dzień wcześniej komisja konkursowa, zdominowana przez zielonogórzan (4 przedstawicieli na 7) postanowiła nie pozwolić dalej kierować gorzowskim muzeum. Konkursy to zresztą temat na „odrębne opowiadanie”, wówczas jednak nie pozostało mi nic innego, jak zapewnić dyrektora muzeum, że urządzę mu na łamach „Ziemi” godne pożegnanie. Następnie zszedłem na walne zgromadzenie wspólników. Kilka godzin później zadzwoniłem znów do Linkowskiego: - Zdzichu, wybacz, nie urządzę ci już tego pożegnania.
Wszystko rozegrało się bardzo szybko. Gdy w rękach obecnego prezesa spółki ujrzałem komplet pełnomocnictw pozostałych wspólników, scenariusz zebrania stał się przejrzysty. W ciągu kilkunastu minut zostałem pozbawiony prawie wszystkiego, a zwłaszcza wpływu na los tygodnika. Dostałem wypowiedzenie i zakaz wstępu do redakcji, której nadal byłem współwłaścicielem. Po 22 latach współpracy, 20 latach pracy, po 11 latach kierowania tygodnikiem wolno mi było tylko nadal pisać teksty, pod warunkiem, że dostarczę je pocztą. I poddam cenzurze nowej naczelnej, tej ze zdjęcia.
Wyszedłem z redakcji, jak stałem. Do dziś nie mogę odzyskać swoich rzeczy, pamiątek prywatnego archiwum… Poza tym nic mnie już z „Ziemią Gorzowską” nie łączy. Nawet interesy. To zamknięty rozdział mego życia. Cóż, AWS pozbawiała swego czasu stanowisk sympatyków SLD w sposób mimo wszystko bardziej eleganci, podobnie z resztą jak SLD czyni to w stosunku do nominatów poprzedniego rządu… Najbardziej wściekły byłem jednak na samego siebie, że znów dałem się podejść, wierząc naiwnie, że istnieją jakieś granice… nielojalności. Nie ma ich tam, gdzie w grę wchodzą – czasami tylko pozornie – duże pieniądze, szantaże, naciski. Najbardziej jednak zawiodłem się na tych, którzy nie mieli w tej sprawie nic do powiedzenia i byli zapewne także zaskoczeni rozwojem zdarzeń. Jak w głębokim PRL-u – z dnia na dzień, zupełnie bezinteresownie – stałem się dla nich osobą trędowatą, kompromitującą. Dziennikarz, który nie posiada choćby odrobiny wewnętrznej autonomii i niezbędnej dozy ciekawości, by zapytać, dlaczego, powinien jak najszybciej zmienić zawód. Pozostaje tylko refleksja, niczym pointa w wyśmienitym szmoncesie: Boże, z kim ja musiałem współpracować…
2.
Pytano mnie wielekroć, kto stoi za tym zamachem stanu. Odpowiadałem, może znów naiwnie, że tylko urażone ambicje. Dziś nie byłbym już taki pewny. Wiele wskazuje na to, że wszystko rozegrało się co najmniej z błogosławieństwem ratusza. Zdradził to niechcący jego magnificencja prof. Kunicki, ledwie zajął moją szpaltę: W tzw. Środowisku mnożą się spekulacje, kto za obaleniem naszej wielkości [to znaczy – mnie] stoi. Znam tajemnicę, więc ją zdradzę. Oczywiście, kryje się za tym prezydent Jędrzejczak, bo zgodnie z teorią namiętnie lansowaną przez Gambrinusa Jędrzejczak jest przyczyną wszystkich nieszczęść w powiecie grodzkim i nie tylko: bankructwa firm, kolizji na rondzie Santockim, porażek żużlowców Pergo, nawet chyba w czeskiej powodzi maczał palce. […] Taka jest wszechwładza i moc sprawcza naszego prezydenta. Gdyby Zysnarski robił za oficjalną tubę propagandową opozycji byłby usprawiedliwiony – wieszać psy na rządzących jest psim obowiązkiem najemnego dziennikarza. Ale przecież zawsze puszył się swoim obiektywizmem, niezależnością i tym, że wszystko wie najlepiej. Gdzie się to podziało? – pyta, nie przeczuwając, jak łatwo samemu zostać… tubą. Udowodnił to następnymi tekstami. Kunicki, niby filozof z wykształcenia, sam zastawił na siebie pułapkę, bo niby dlaczego obiektywizm zależeć ma głównie od tego, kogo się chwali? Dlaczego tuba opozycji ma być mniej obiektywna od tuby władzy?
Kilka lat temu spotkałem się przypadkowo z eks-wojewodą Nowakiem: – Coś stępiliście pióro, redaktorze – zarzucił mi na powitanie. Cóż mi pozostało w odpowiedzi? – Kiedyś wystarczyło tylko wspomnieć nazwisko Nowaka, a wszyscy chwalili za odwagę, dziś można walić obuchem, a mówią, że głaszczę… Zawsze postrzegano mnie tak, jak było wygodnie. Waliłem w opozycję, a zarzucano mi, że niszczę opozycję.
Niektórym naprawdę trudno dogodzić, np. Kunickiemu. On sam już nie wie, czy broni Jędrzejczaka przed zarzutem związania redakcyjnego spisku, czy przed moją wrodzoną wredotą. No bo skoro niesłusznie atakowany prezydent nic nie może i za nic nie odpowiada, to czemu wszyscy się pchają na to miejsce, z nim samym na czele? Jeśli nie miał wpływu na bankructwa firm, to jak dziś ma sens obiecywanie wyborcom 3000 nowych miejsc pracy?
Zresztą nieważne, kto stał na czele spisku, najważniejsze, że z łamów „Ziemi” znikły nieszczęsne kangury. Nawet Kunicki na ten temat ani się zająknął (a może mu nie pozwolono?). Nie ma dziś żadnego sensu przeprowadzanie dowodu na to, co było na początku: uprzedzenia Jędrzejczaka do prasy czy moje do prezydenta. W każdym razie mogę uroczyście zapewnić, że to nie ja posłałem go na antypody i nie ja kazałem mu następnie łgać, kręcić i mataczyć w tej sprawie. Jeśli ratusz oświadcza, że prezydent pojechał na olimpiadę na zaproszenie PKOL., to pierwsze pytanie, jakie musi nasunąć się rasowemu dziennikarzowi brzmi: z jakich powodów władze miasta spotkał taki zaszczyt? Skoro okazuje się, że to jednak nie PKOL., to w takim razie kto? I dlaczego? Jeśli nie Gondor, to kto? Jeśli nie Marciniak, to kto? I dlaczego mamy, ot tak na słowo, wierzyć, że tajemniczy sponsor zrobił to zupełnie bezinteresownie, z czystej sympatii do obecnego prezydenta? Jeśli było to zaproszenie zupełnie prywatne, to dlaczego Jędrzejczak nie zabrał ze sobą żony i dzieci, tylko dwóch swych podwładnych? Czy stawianie tak oczywistych w demokracji pytań uwłacza dziennikarzowi, panie profesorze Kunicki? Czy trzeba być zaraz tubą opozycji, żeby patrzeć ludziom na ręce? A może odwrotnie: nie należy w ogóle wtrącać się do tych, co sprawują władze, żeby nie narazić się na zarzut braku obiektywności.
W jednym się mogę zgodzić z magnificencją: krytykowanie władzy łatwiej się argumentuje, ale trudniej się z tym żyje. Powtarzać uzasadnienia chyba nie muszę.
3.
To bardzo nietypowy felieton. Przede wszystkim nie na swoim miejscu. Pierwsza, tak radykalna przeprowadzka od 22 lat, czyli od początku istnienia „Ziemi Gorzowskiej”. Dziś mogę tylko z daleka patrzeć, jak trwoniony jest prestiż tygodnika, który nawet w stanie „powojennym” potrafił władzy powiedzieć nie. Mnie zaś pozostaje mieć tylko nadzieję, że to ja podniosę upadły tytuł z chodnika, otrzepię z kurzu i odłożę na półkę.
Ten felieton może okazać się przydługi, a nawet przynudnawy. Dwa miesiące milczałem z konieczności, a tyle się wydarzyło. I tyle na mój temat powypisywano. Nie dalej jak wczoraj prof. Kunicki uznał za stosowne zrecenzować na łamach „ZG” to, czego jeszcze nikt nie widział. Jasnowidz, czy co?
Nie sposób się do wszystkiego odnieść. Ale enuncjację niejakiego (zeb) w GL z 20 września br. trudno przemilczeć. Gambrinus był wprawdzie skłonny pisać do „Ziemi” nadal, ale pod warunkiem, że nikt z redakcji nie będzie czytał tego przed drukiem. Warunek kuriozalny, został więc odrzucony… Ów (zeb) [imię i nazwisko znane nie tylko dla redakcji] nie zamienił ze mną nawet pół zdania na ten temat, więc skąd pewność, co do moich skłonności? I jak to sobie (zeb) wyobraża? Że ja dostarczam tekst w ostatniej chwili, a operator komputera wlewa tekst na szpalty z zamkniętymi oczyma i ukradkiem, by nikt nie podejrzał? Doświadczony autor woli, by tekst jednak ktoś przeczytał przed drukiem, choćby po to, by wyłapać lapsusy i najzwyklejsze błędy, a jak pamiętamy – (zeb) do tego celu angażował nawet policję.
Ale między czytaniem a cenzurą jest ogromna różnica. Dla mnie są to sprawy zasadnicze. Jesienią 1980 r., gdy ówczesny naczelny, śp. Stefan Wachnowski, zaczął mi nie tylko skreślać, ale i dopisywać zdania, rozstaliśmy się na pół roku, choć podejmując taką decyzję wówczas nie miałem żadnej alternatywy, jak teraz. Nawet w czasach, gdy szalała prawdziwa cenzura, nie pozwoliłem sobie narzucić autocenzury, dlatego później moim problemem stał się nie nadmiar czujności cenzorskiej, co jej niedostatek. I mogę znów uroczyście zapewnić, że gdyby wcześniej Kunicki przyjął moje zaproszenie do pisania felietonów (zresztą nigdy nie odmawiał, tylko zarzekał się brakiem czasu, bo przymierzał… togę), miałby więcej swobody niż teraz. Ja nawet chętnie drukowałem anonimy na swój temat, narażając się na kolejny zarzut, że jestem świnia, bo… ośmieszam przeciwników.
Cenzura – to było pierwsze słowo, jakie usłyszałem od nowej naczelnej, tej ze zdjęcia. Więc zanim opuściłem po raz ostatni redakcję, sprawa była jasna: felietony absolutnie, co się tyczy innych rubryk – sprawa otwarta. Ale (zeb) lepiej zna moje skłonności. I w tej wiedzy jest równie rzetelny, jak w dobieraniu plotek do publikacji: Teraz po mieście chodzi plotka, że red. Zysnarski chce założyć swój tygodnik, taką gorzowską odmianę Urbanowego „Nie”, w czym ma mu pomóc finansowo znany gorzowski biznesmen. Ile było prawdy w tej enuncjacji, dziś można się przekonać nie tylko naocznie.
4.
Apelacja była mocno uargumentowana, ale skoro sąd zaproponował ugodę, nie było sensu toczyć boju dalej, czyli od nowa, bo dla kogo czy za kogo? Nawet „nowa Ziemia” potraktowała dziś przyznanie się prezydenta Jędrzejczaka do przyjęcia korzyści materialnej od pewnego Szweda jako rzecz pozostającą daleko poza nią. Czytając relację z konferencji prasowej aż trudno uwierzyć, że to właśnie ten tygodnik, ujawniając dementi PKOL., postawił pierwszy pytanie, kto stoi za ekspedycją do Australii. Dziś jest to dla „Ziemi” temat niewygodny, podobnie jak wszelka, nawet pozorna krytyka Urzędu Miejskiego. Dziś można na tych łamach co najwyżej ponarzekać na Zieloną Górę, bo daleko, ale też trzeba zachować dużo ostrożności, by nie dotknąć choćby Frasa i jego mocodawców. Gazeta, która zmienia z dnia na dzień o 180 stopni swoją politykę, czarne nazwa białym i na odwrót, na pewno nie zyskuje na wiarygodności, ale to już nie mój problem. Mnie natomiast za oświadczenie na łamach „ZG”, zamykające proces, skasowano równo i bez zniżek, jakby nie chodziło o proces, którym przez dwa lata pasjonowali się czytelnicy tygodnika, a ja stawałem w sądzie jak jego redaktor naczelny. Cóż, w klasie nie uczą, jak mieć klasę…
Zamknęliśmy wraz z Ewą Szutowicz sprawę, choć to prezydent Jędrzejczak osobiście sprowokował sytuację, zachęcając dziennikarzy do spekulacji na temat sponsora, mimo iż kilka ustaw, z prawem prasowym i najświeższą ustawą o dostępie do informacji, wręcz nakłada nań obowiązek powiadomienia opinie publicznej. Przeprosiliśmy, bo taki był warunek sądowej ugody. Ale myli się też prezydent Jędrzejczak, sugerując, że ugoda zamyka kwestię jego wyjazdu. Przez dwa lata jednak zwodził opinię publiczną, uzależniając ujawnienie fundatora najpierw od procesu, potem od jego wyniku, potem od apelacji. Obiecywał, że powie przed sądem, ale się nie zjawił. Miał ujawnić po sprawie, ale się rozmyślił. Nie dotrzymał nawet swego własnego, dobrowolnie założonego terminu 15 września. Zrobił to dopiero 23…
„Gazeta Wyborcza” opublikowała przed miesiącem historię dwuletnich krętactw Jędrzejczaka w sprawie Kangurów. Prasa codzienna zrelacjonowała konferencję prasową, na której Jędrzejczak wreszcie wydukał nazwisko tajemniczego sponsora. Pytań bynajmniej nie ubyło. Skoro to taka banalna, niezobowiązująca wycieczka, to dlaczego przez dwa lata to ukrywano? Jakimż to fanem żużla trzeba być, by piastując poważną menadżerską funkcję przyjeżdżać na banalny turniej juniorów? Jak uwierzyć w bezinteresowną przyjaźń Szweda do polskiego urzędnika, z którym nie zamierza prowadzić rzekomo żadnych interesów? I jaką rolę odgrywa w tym Les Gondor, bo nie sposób go wyłączyć z tego osobliwego trójkąta: Pergo AB – KS Pergo – władze miasta? I jak uwierzyć, że teraz wreszcie Jędrzejczak mówi prawdę, skoro krętaczył przez 2 lata? Np. czy rzeczywiście zapłacił podatek od darowizny i kiedy, czy zrobili to pozostali beneficjenci tej wyprawy? Sprawę znów spowija tajemnica, tym razem skarbowa.
I sprawa zasadnicza, czy człowiek, który publicznie kłamie, może sprawować publiczne funkcję. W Polsce zdaje się prawdomówność nie należy do cech oczekiwanych od polityków i działaczy.
5.
Tymczasem dyrektor Linkowski nadal urzęduje. Teraz już mogę urządzić mu godne odejście, choć wcale nie chcę.
6.
Kangury chichoczą, a Lutycka dalej zamknięta. Może czas się zająć dyrektorem Frasem? Niech wraca skąd przyjechał. Do Szczecina, choćby przez Zieloną Górę!
Komentarze: