Wierchowicz: 13 grudnia to pamięć o ludziach
KONSTYTUCJA MąDRALO
Jerzy Wierchowicz
2022-12-13 22:44
6461
Wraz z 13 grudnia rodzą się wspomnienia, sentymenty, pamięć o ludziach w tych trudnych i tragicznych czasach stanu wojennego. Okres festiwalu Solidarności, od sierpnia 1981 do grudnia 1982, na pewno dla wielu z nas, mojego pokolenia, był najpiękniejszym.
Byliśmy jeszcze młodzi, ale już zorientowani co to jest realny socjalizm. Niewielu z nas wierzyło, że ten okres braku wolności, pełnej podległości bratniemu Związkowi Radzieckiemu, okres wiecznych niedoborów, powszechnego upodlenia, a praktycznie nędzy całego narodu i braku jakichkolwiek perspektyw na pozytywne zmiany za naszego życia się skończy. Ale tych niewielu zrobiło tak wiele by to się zmieniło. Stoczniowcy z Lechem Wałęsą zaczęli i fala poszła. Skończyło się brutalną interwencją władzy ludowej. Stan wojenny zaistniał. Z tego czasu pamiętam, z racji zawodu, procesy polityczne strajkujących, ale o tym kiedy indziej (polecam świetną książkę prof. Rymara pod tytułem „Nie ma wolności bez Solidarności” – dzieło niemal benedyktyńskie), pamiętam też ludzi z tamtego okresu, dzisiaj zapomnianych, niedocenionych, a jakże aktywnych i zasłużonych w czasie przed Grudniem 1981 roku i po Grudniu. A także straconych dla naszej ojczyzny, gdyż wyrzuconych z kraju, bez prawa do powrotu. To była olbrzymia strata, gdyż najczęściej wyjeżdżali przymusowo ludzie młodzi, ambitni, zaangażowani, wykształceni, z olbrzymim potencjałem intelektualnym. Tych strat nikt nigdy nie policzył i to jest jeszcze jedna nierozliczona zbrodnia komunistów. Pamiętam Andrzeja Lipińskiego (wyemigrował do Szwecji), Ireneusza Meresa (Dania), Andrzeja Zielińskiego (Nowa Zelandia), Jana Wielgosza (Szwecja), Jana Kustusza (RFN), Wojciecha Thiela (Szwecja), Zbigniewa Bełza (Kanada) i wielu innych, wszystkich nie sposób wymienić. Także tych zasłużonych, co zostali i skromnie żyją nie oczekując żadnych apanaży: Jerzego Klincewicza, Jerzego Gospodarka, Grażynę Pytlak – nieoceniona redaktor w piśmie gorzowskiej Solidarności, z którą miałem wielka przyjemność współpracować i później w wielu innych sprawach, Bernarda Dobryniewskiego, Franka Konaszewicza, wszystkich nie wymienię, gdyż mógłbym pominąć. No i przywódcy: nieodżałowany Staszek Żytkowski, pierwszy przewodniczący gorzowskiej Solidarności Tadeusz Kołodziejski, Edward Borowski jego następca. Wspaniali ludzie.
Niektórych nie ma już wśród nas. Inni wiodą los emigranta. Nie można w żaden sposób usprawiedliwić autorów stanu wojennego, czyli tych którzy skrzywdzili naród. W latach 1993-94 będąc członkiem sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej miałem okazję przesłuchiwać tychże, m.in. Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Posłowie ówczesnej Unii Demokratycznej wnioskowali o postawienie ich przed Trybunałem Stanu. Przed komisją, może to jest moje subiektywne odczucie, najgorsze wrażenie robił Wojciech Jaruzelski. Na każde pytanie odpowiadał bardzo długo, pokrętnie i nie na temat. Na zadane mu w końcu pytanie, najprostsze z możliwych: czy bierze na siebie odpowiedzialność za wprowadzenie stanu wojennego?, odpowiadał chyba godzinę, wymigując się od jasnej, żołnierskiej odpowiedzi – tak lub nie. Robił wrażenie oślizgłego „węża”, który za wszelką cenę chce wymigać się od odpowiedzi, tym samym od odpowiedzialności. Wynikało z jego słów, że „to nie ja to oni czyli Sowieci”. To nie był mąż stanu, to nie był człowiek budzący jakiekolwiek zaufanie. Ostatecznie głosami lewicy wniosek o postawienie go i innych w stan oskarżenia upadł. I nie stanął przed Trybunałem, ani jego kamraci z Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. I praktycznie nikt nie odpowiedział za pogrzebanie nadziei z lat 1980-81, za ofiary stanu wojennego i całego okresu realnego socjalizmu. Ale na tym historia się na szczęście nie skończyła. Przyszedł rok 1989...
Komentarze: