Wierchowicz: Po czyjej stronie stoi Tusk?
KONSTYTUCJA MąDRALO
Jerzy Wierchowicz
2019-05-05 12:36
39610
Słuchałem Donalda Tuska z zadziwieniem i podziwem. Dlaczego z podziwem? Zapewne wszyscy wiecie. Nawet się nie spodziewaliśmy, że Tusk tak urósł. Tam na obczyźnie, gdzie niezbyt uważnie śledziliśmy jego losy, wyrósł polityk klasy światowej, lider całej Europy, intelektualista, filozof.
Wykład Donalda Tuska na Uniwersytecie Warszawskim mnie o tym zdecydowanie przekonał. Przemówienie doskonałe, mające jasne przesłanie: „Polska jest dla wszystkich, tak jak i świat, pamiętajmy o niebezpieczeństwach cywilizacji, bo one są dla nas wspólne, itd.”. Do tego niewinne wtręty, jakże inteligentne i subtelne, pozwalające na odczytanie ich adresatów, a w sumie na ich ośmieszenie, czego Tusk zresztą nie powiedział. I nie było w nim jednoznacznej deklaracji politycznej poparcia w wyborach europejskich, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, po której stronie stoi Tusk. To też sztuka. Jednym słowem mnóstwo radości, optymizmu i nadziei tym wystąpieniem wlał w nasze, demokratów, serca.
Ale dlaczego z zadziwieniem? I tu pozwolę sobie na osobiste wspominki, związane z naszym bohaterem. Znam Donalda Tuska od lat kilkudziesięciu. Oczywiście jest to znajomość incydentalna, a przez lata ostatnie wyłącznie medialna. Pierwszy raz się z nim zetknąłem w ramach kampanii wyborczej roku 1993 kiedy jako szef Kongresu Liberalno-Demokratycznego przyjechał do Gorzowa. Byłem wtedy szefem koła Unii Demokratycznej w Gorzowie. Spotkaliśmy się w partyjnych gronach, dyskutowaliśmy a potem już sympatyczna kolacja w moim domu. Skończyła się ona wypaloną przez papieros dziurą w obrusie i porwaniem mojej żony na dancing. Oba niecne czyny były dziełem właśnie przyszłego premiera naszego (a nie tego) kraju. Żona wróciła nad ranem już sama i została do dzisiaj, a co się stało z Tuskiem widzimy. Jeżeli nie wierzycie mam świadka tych zdarzeń w osobie mojego starego przyjaciela i świetnego człowieka pana Adama Luboińskiego, późniejszego gorzowskiego radnego.
Ale to dygresja, zadziwienie moje jest z innego powodu. Po przegranych przez KLD wyborach w roku 1993, w roku następnym doszło do połączenia obu partii i powstała Unia Wolności. W wyborach roku 1997 sporo członków byłego KLD weszło do parlamentu z listy UW. Tusk został wicemarszałkiem Senatu. Specjalnej aktywności nie przejawiał, w klubie parlamentarnym, miał opinię sympatycznego, nie przepracowującego się senatora. Nie była to opinia krzywdząca. Wtedy też zasłynął powiedzeniem iż w Polsce „politycy to klasa próżniacza”. Nie przeszkadzał mu fakt iż sam był politykiem. Zresztą całe środowisko byłego Kongresu w parlamencie nigdy się nie zintegrowało się w pełni z członkami dawnej UD. Tworzyli swoje osobne towarzystwo, byli tzw. frakcją rozrywkową w klubie, mając siedzibę w znanym barze „za kratą”, a rej wśród nich wodził Donald. Klub parlamentarny nie miał z nich zbyt wielkiego merytorycznego pożytku, co jako szef tegoż mogę miarodajnie stwierdzić. Z jednym chlubnym wyjątkiem którym był Paweł Piskorski, wzór poselskiej pracowitości i rzetelności.
Kiedy doszło do rozłamu w roku 2001, czego powodem było wycięcie kandydatów dawnego Kongresu w wyborach do Rady Krajowej, a także przegrana Tuska w wyborach na szefa UW z prof. Geremkiem, na czele tego rokoszu stanął właśnie Donald. Cóż polityka. Nie sądziłem, że da sobie radę ze zbudowaniem nowej partii, ale miał do pomocy, jeszcze dwóch tenorów oraz na zapleczu Schetynę i Piskorskiego, którzy robili czarną organizacyjną robotę. Dał radę. Kiedy w roku 2007 stanął na czele rządu nie sądziłem, że podoła, gdyż pamiętałem o jego, delikatnie pisząc, średnim zaangażowaniu w prace parlamentu. Podołał. Kiedy został szefem Rady Europejskiej (nie mylić z Radą Europy) już tych wątpliwości nie miałem. Jest takie powiedzenie że „ludzie dorastają do zadań”. I tak się stało w jego przypadku. Dzisiaj, nie ważne jakie są moje sympatie, biorąc pod uwagę format postaci na polskiej scenie politycznej, nie widzę innego kandydata na urząd Prezydenta RP niż właśnie On.
Komentarze: