przejdź do treści strony kontakt
strona główna 501 936 975 menu wyszukiwarka

Wierchowicz: Osiem długich lat w sejmie, ale się nie dłużyło. Mogę jeszcze [WYWIAD]

WYBORY 2015


2015-10-04 09:17
65081

(fot. Adam Oziewicz)

Czy da się odtworzyć mocną gorzowską ekipę parlamentarną sprzed lat? Co go najbardziej razi w PO? I w końcu, co chce zrobić z Nowoczesną dla kraju? Odpowiada mecenas Jerzy Wierchowicz, w latach 1993-2001 poseł Unii Demokratycznej i Unii Wolności.    

Adam Oziewicz: To prawda, że dla Jerzego Wierchowicza 2015 rok już się skończył? 
Jerzy Wierchowicz: – Napisałem tak w jednym z felietonów, ale miałem na myśli rok tenisowy...

Zabrzmiało serio, można by myśleć, że przez trzy ostatnie miesiące roku nic ważnego się nie wydarzy. Nie przywiązuje pan większej wagi do wyniku październikowych wyborów? 
– Może powinienem napisać precyzyjnie „rok tenisowy”, ale chciałem, aby czytelnicy dostrzegli wymowę tej przesady – jak się okazuje, osiągnąłem zamierzony efekt... Dla mnie rok tenisowy kończy się z chwilą rozstrzygnięcia US Open, bo na kolejnego wielkiego szlema trzeba czekać aż do stycznia w Australii. Ale to tylko przenośnia, pewne przejaskrawienie. Oczywiście, że wynik wyborów do parlamentu ma dla mnie kluczowe znaczenie. 

Parlamentarna reprezentacja tenisistów jeszcze funkcjonuje?
– Tak! To dla mnie miły temat. Gram w tenisa od 50 lat... Wiem, że ćwiczą, bo mam kontakty – choć dużo luźniejsze niż niegdyś – z obecnymi posłami aktywnymi na korcie. Ale po nas – ekipie reprezentującej czwartą kadencję zakończoną w 2001 roku – spektakularnych sukcesów już nie było. Najlepsze miejsce jakie zajęli to bodajże 10. A my wcześniej, przez pięć lat z rzędu, wygrywaliśmy mistrzostwa. 

Kandyduje pan do parlamentu także, aby wspomóc sejmową kadrę tenisistów? 
– To jest jeden z powodów, ale z tych na dużo dalszym planie. Choć nie ukrywam, że to sympatyczne chwile – można się oderwać, odreagować, spotkać na kilka godzin poza parlamentem. Ale to absolutny margines mojej dawnej sejmowej działalności, oby również przyszłej.

Nowoczesna oczarowała mecenasa Wierchowicza jak... Isabel Kazimierza?    
– Nie tak, nie aż tak... Nowoczesna ujęła mnie nowością. Nie bez znaczenia było moje rozczarowanie obecnym stanem rzeczy, kondycją partii, które od dobrych kilkunastu lat dominują na scenie politycznej. Zresztą nie tylko ja jestem zawiedziony tym, co się dzieje w Polsce od wielu lat. Dwie partie zakleszczyły się w uścisku, końca bijatyki nie widać. Co najgorsze – mówiąc delikatnie – nie wykonują żadnej merytorycznej pracy, nie ma istotnych propozycji reform. Nowoczesna ujęła mnie odrzuceniem takiego stanu rzeczy i pewnością, że Polskę da zmieniać, ale już poza PO i PiS. Dotąd byliśmy skazani na dwie partie. Dominowało przekonanie, że nikt trzeci się nie przebije, że scena jest zabetonowana na lata... Nowoczesna odrzuciła takie myślenie i robi swoje. Przekonała mnie do siebie nowością i Ryszardem Petru. Znam go jeszcze z dawnych lat – z wielką przyjemnością słuchałem go gdy występował jako ekspert ekonomista, obserwowałem jego rozwój. Gdy zaczął tworzyć nowe ugrupowanie był dla mnie gwarancją nowości, nowoczesności i jakości w polskiej polityce. 

Nowoczesna jest zupełnie nowa szczególnie dla tych, którzy nie żyją polityką czy z polityki. Cóż to takiego jest gospodarczo, światopoglądowo...?
– Gospodarczo to ugrupowanie liberalne z lekkim przechyleniem socjalnym, bo oczywiste, że liberalizm w czystej postaci się nie sprawdzał i nie sprawdzi – nie da się nie myśleć o grupach społecznych, które nie są uprzywilejowane, a często pokrzywdzone. W naszym kraju nadal są ludzie, którzy źle przeszli okres transformacji, bo państwo o nich zapomniało – Nowoczesna o nich pamięta. Generalnie: wolny rynek, niższe podatki – niby tylko hasła, ale przecież rozmawiamy o założeniach, o ogólnym obrazie Nowoczesnej. Z kolei sprawy światopoglądowe nie tyle zostawiamy z boku, co się po prostu nie wtrącamy. Każdy z nas ma swój rozum – na swój sposób widzi sprawy in vitro czy aborcji... Zatem gospodarka na pierwszym planie: uproszczenie przepisów podatkowych. Mam w tej materii osobiste doświadczenia. Moja żona sądziła w sprawach podatkowych przez 9 lat – codziennie na własne oczy widziałem, co to za makabryczne zajęcie. Stosowanie przepisów, rozstrzyganie spraw podatkowych to coś niewyobrażalnego. Żona, choć gruntownie przygotowana, miała masę wątpliwości, a co dopiero początkujący przedsiębiorca otwierający swój biznes i sam prowadzący firmę. Platforma wręcz skomplikowała przepisy – zmiany w ustawach podatkowych pogorszyły i tak złą sytuację. Mówię to z przekonaniem, bo na co dzień z uwagą śledzę to co się dzieje. Zamiast upraszczać, doprowadzić do rewolucji w podatkach – wprowadzić najprostsze z możliwych rozwiązań, niekoniecznie najniższe stawki podatku – PO z koalicjantem działali odwrotnie. To co ostatnio zaproponowała Platforma jest zagmatwane, niezrozumiałe, a do tego wewnętrznie sprzeczne... Pani premier Kopacz powiedziała, że wprowadzi 10-procentowy podatek, a państwo zapłaci za obywateli PIT, ZUS, KRUS, ubezpieczenie zdrowotne... Ale szybko okazało się, że tak nie będzie. W ten sposób PO pogorszyła swój wizerunek zamiast poprawić. Reasumując, PO dodała kolejne obowiązki związane z wypełnianiem PIT-ów, CIT-ów, kolejnych druczków – PITa, PITb, PIT8, PIT9... To wszystko sprawia, że wchodzący na rynek przedsiębiorca kompletnie nie wie, jak się zachować. A do tego wskazówki, że każda kontrola skarbowa musi się kończyć sukcesem czyli ukaraniem przedsiębiorcy to skandal. To niesłychane, że rządzący nakazywali organom kontrolnym szukać dziury w całym. Zamiast instruować, pouczać, a w uzasadnionych przypadkach upominać, wręcz szukano pretekstów, aby nakładać kolejne kary, po to, aby fiskalizm państwa zwiększać kosztem przedsiębiorców tworzących majątek narodowy. Przecież małe i średnie przedsiębiorstwa są solą polskiej ziemi, naszej gospodarki...

W pana opinii to dwie zupełnie stracone kadencje?  
– Nie można mówić tylko o Platformie, bo także koalicjant – zatem nie wszystkiemu winna PO. Biegunka legislacyjna – fatalne sowo, ale ono pojawia się w przestrzeni medialnej i dobrze oddaje sytuację, stan, z którym nie mogę się pogodzić... A do tego rządzący każdego roku chwalą się, ile to ustaw uchwalili. Co to za kryterium?! To woła o pomstę do nieba. Ilość to żaden atut. Powinni się chwalić tym, że ustawy są merytoryczne i skutecznie naprawiają dany fragment polskiej rzeczywistości. Tymczasem u nas ustawa jeszcze nie weszła w życie, a już były do niej szykowane zmiany. Ale to nie wszystko: zamiany wprowadzano, ustawa dopiero co weszła w życie i już trzeba było ją poprawiać. Stąd Trybunał Konstytucyjny – krytykowany za opieszałość w rozpatrywaniu spraw – moim zdaniem jest usprawiedliwiony fatalną jakością stanowionego prawa. To jest choroba nie tylko Platformy. Dobrze pamiętam, już za moich czasów w sejmie próbowano taki oto model argumentacji: „tyle pracy w to włożyliśmy...” Ale przecież z samej pracy nic jeszcze nie wynika, wręcz przeciwnie taka praca komplikuje życie przedsiębiorców, nauczycieli, prawników. Mam na myśli choćby deregulację, która wprowadziła degrengoladę w wielu zawodach. Nie poprawiła jakości usług, ani nie doprowadziła do obniżenia cen. Obecne prace legislacyjne charakteryzuje akcyjność i wyrywkowość. 

Ale sam pan podnosił kwestię szerszego uchylenia drzwi do zawodów prawniczych...
– Uważałem i nadal uważam, że nie można ograniczać możliwości dojścia do zawodu. Ale to co się stało, sprawiło, że my – mam na myśli korporację adwokacką, w której jestem od wielu lat – nie mamy żadnego wpływu na to, kto do nas trafia. Samorządność adwokacka – proszę sobie wyobrazić, że bardzo silna nawet w czasach PRL-u – dziś nie ma wpływu na jakość adwokatury. Stąd brzydnie obraz zawodu – także za sprawą kilku prominentnych adwokatów. To wpływ bezmyślnej deregulacji wprowadzonej najpierw przez Ziobrę, a potem kontynuowanej przez Gowina, który był kompletnym dyletantem – szczególnie zasłużył się niewypałem w postaci likwidacji małych sądów. To wszystko zasługuje na absolutnie naganną ocenę. Nie dostrzegam w działalności Platformy żadnej pozytywnej strategii – poza pewną dojutrkowością, aby jakoś utrzymać władzę, jeszcze miesiąc, jeszcze jeden dzień, no i cyklicznym straszeniem PiS-em. Taka taktyka się teraz mści. Jesteśmy zniesmaczeni, zmęczeni stylem uprawiania polityki przez koalicję. Stąd takie, a nie inne wyniki PO w sondażach przedwyborczych, co wcale mnie nie cieszy. Nowoczesna mówi: można rozbić monopol dwu partii, można Polskę zmienić. Nie przekreślajmy wszystkiego co było, przy tym zróbmy coś nowego. Nie dajmy się zwieść poglądowi, że w Polsce już nic sensownego nie jest możliwe. 

Dlaczego na początku, w 2001 roku Jerzy Wierchowicz nie poszedł z Platformą, a w 2015 już chciał do PO? Kiedy się rozkręcała – nie. Gdy zaszło słońce dla partii – tak. To bardzo dziwne...
– Moją wadą polityczną jest lojalność. Gdy Unia Wolności przegrywała wybory, byłem z nią do końca, choć padały propozycje startu z list PO ze stron ówczesnych liderów regionalnych. Do dziś uważam, że Unia była wspaniałą partią, w tamtym okresie byłem przekonany, że się odrodzi. Nie odrodziła się. Później była Partia Demokratyczna – tam też byłem do końca. Mówiąc wprost w 2001 roku nie miałem zaufania do ludzi, którzy Unii wbili nóż w plecy. Sądzę, że gdyby nie PO do dziś byśmy działali. Ludzie, których uratowaliśmy w 1994 roku przyjmując do Unii Demokratycznej i tworząc Unię Wolności, zrobili nam to co zrobili. Mam na myśli środowisko KLD – Tuska, Lewandowskiego, Piskorskiego itd. Do czołówki Platformy miałem estetyczny opór. Choć rozmowy były... Ostatecznie nie przyłączyłem się do PO. A teraz? Rok temu w sytuacji gdy byłem w klubie radnych Tadeusza Jędrzejczaka, widząc, że prezydent w czwartej kadencji nie był w najlepszej formie, padała propozycja ze strony PO. Chcieli abym wystartował z ich komitetu do rady. Po kilku rozmowach stwierdziłem, że Tadeusz Jędrzejczak nie wygra kolejnych wyborów, co zresztą się potwierdziło... Życzę mu jak najlepiej, ale rzeczywiście ostatnie lata nie były udane. Ostatecznie wyraziłem zgodę na propozycje Platformy i gdy zdobyłem mandat radnego PO powiedziała, że czas na drugi krok i przyłączenie się do partii. Pomyślałem, że skoro wystartowałem z ich listy to wypada wstąpić. Złożyłem deklarację, a po pół roku wyszło, że nie została rozpatrzona. Z kolei gdy padał propozycja ze strony Nowoczesnej, lojalnie zapytałem kierownictwo lubuskiej PO, co ze mną będzie? Uczciwie przyznałem, że kroi się ciekawa inicjatywa Ryszarda Petru i chcę wiedzieć na czym stoję. W maju oświadczono mi, że odraczają rozpoznanie sprawy mojego przyjęcia do czasu po wyborach. Usłyszałem, że muszą się przyjrzeć mojej działalności, jakbym był nie wiadomo skąd i nie wiadomo czym się zajmował. To było dla mnie jednoznaczne: przeszkadzam im w konstruowaniu lubuskiej listy wyborczej do sejmu. Nie ukrywam, chciałem być wśród kandydatów. Tak się skończyła maja przygoda z PO – byłem już pewien, że to nie jest środowisko dla mnie. Mówiąc wprost, postąpili wobec mnie nieuczciwie. Przystąpienie do PO nie było wyrazem szczególnej chęci a konsekwencją startu z listy Platformy do rady miasta.

Dobrze pan ocenia swój czas spędzony w parlamencie, także gorzowskich kolegów z ław sejmowych drugiej i trzeciej kadencji, i to niezależnie od opcji politycznej. 
– Zgadza się. Nie raz to mówiłem... Koledzy z lewicy – Tadeusz Jędrzejczak, Jan Kochanowski... Z prawicy – Kazimierz Marcinkiewicz... Ale także Jan Świrepo czy Maria Walczyńska-Rechmal, kierownik DPS-u z Podmiejskiej... Dobrze też wspominam współpracę z zielonogórzanami: Czesławem Fiedorowiczem, marszałkiem Józefem Zychem. Tworzyliśmy mocną lubuska grupę. Przypominam, dzięki niej doszło do utworzenia województwa, o co musieliśmy się mocno postarać.               

Był czas, aby zapoznać się z listami lubuskich komitetów. Patrząc na kandydatów z Gorzowa, sądzi pan, że atmosfera, poziom zaangażowania, dbanie o sprawy regionu gorzowskiego i miasta ponad podziałami, styl uprawiania polityki z lat 1993-2001 jest do powtórzenia?
– Obawiam się, że nie. Dlatego, że nie widzę szansy na elekcję dla gorzowskich kandydatów Platformy – to cały czas najsilniejsza partia. Z kolei PiS ma rozsądnych kandydatów, ale nie da się z nimi porozumieć, tak jak to było w przypadku prawicy 15 lat temu. Chodzi o wodzowskich charakter PiS-u. Cenię poseł Elżbietę Rafalską widoczną w parlamencie, także pozostałych gorzowskich kandydatów, ale to jest zupełnie inna formacja niż ta, z którą współpracowałem. Zatem dawnej, silnej gorzowskiej grupy w tych wyborach nie da się odtworzyć, ale trzeba zrobić wszystko, aby było w sejmie jak najwięcej ludzi z Gorzowa. Lubuska PO tak skonstruowała listę, że nasi nie mają dużych szans – z całym szacunkiem dla Tomasza Kucharskiego, mistrza olimpijskiego trzeciego na liście... Poseł Krystyna Sibińska jest na siódmym miejscu – przy 20-procentowym poparciu jej szanse nie będą duże, bo to najwyżej trzy mandaty dla lubuskiej PO. To może oznaczać, że gorzowska Platforma nie będzie miała swojego reprezentanta w sejmie i to bardzo źle...     

A jak pan ocenia swoje szanse?
– Chciałbym, aby Gorzów miał swojego parlamentarzystę z opcji centrowej, za takie uważam swoje ugrupowanie. Lubuska Nowoczesna z pewnością zdobędzie mandat. Czy z Gorzowa czy z Zielonej Góry? Moja pozycja pozwala mi być optymistą...

Gdy Nowoczesna nie dostanie się do parlamentu, czy ten polityczny pomysł będzie kontynuowany przez pana w lubuskim i w Gorzowie?    
– Jestem przekonany, że kandydaci Nowoczesnej będą w sejmie. Nie mówię tego tylko dlatego, że wśród nich jestem i robię wszystko, aby Nowoczesna tu powstała – oprócz tego, że prowadzimy kampanię, budujemy tę partię w mieście i w regionie. W końcu maja był kongres założycielski, jesteśmy w trakcie organizacji... Moją ocenę szans wystawiam na podstawie tendencji – w sondażu sprzed kilku dni mamy 8 procent, wcześniej kolejno 5, 6, 7. Jestem przekonany, że do wyborów nasze wyniki będą jeszcze lepsze. Gdy już się dostaniemy to oczywiste, że na bazie jednego czy nawet dwóch posłów – to jest możliwe przy poparciu 14-16 procent – łatwiej będzie wybudować partię. Gdyby jednak nam się nie powiodło... Jestem przywiązany do idei i będę budował tę partię z nadzieją na kolejne wybory – już nie kandydując, ale dążąc do tego, aby Nowoczesna była znaczącym graczem na scenie politycznej. Na pewno nie zostawię tej inicjatywy. Jestem w takiej sytuacji osobistej i zawodowej, która pozwala na działalność w samorządzie, ale też daje możliwość wygospodarowania czasu na aktywność polityczną. 

Pana wypowiedzi wskazują, że nisko ocenia osiągnięcia parlamentu. To po co firmować go własnym nazwiskiem? 
– Nisko oceniam, ale przy tym chcę zmiany. Oto przyczyna. Jedynym istotnym działaniem parlamentu była reforma emerytalna, ale w fatalny sposób zrealizowana. Raptem w kilka tygodni przeprowadzono fundamentalną dla kraju rzecz, wielu ludziom przewracając życie do góry nogami. Ktoś już oczekuje na emeryturę i nagle mu się każe pracować znacznie dłużej – mam na myśli szczególnie sytuację kobiet. To nie jest normalne. Sprawa OFE to niewyobrażalny skandal – kradzież pieniędzy złożonych na kontach. Przerzucenie ich do ZUS-u bez żadnego sensownego wytłumaczenia. Po co chcę tam iść? A to dlatego, bo wiem, że w parlamencie można zrobić wiele dobrego. Byłem tam osiem lat i mam przekonanie, że zwykły poseł może mnóstwo zdziałać gdy tylko ma taką wolę, wiedzę i przygotowanie. Tak się składa, że mam wiedzę merytoryczną i polityczną oraz doświadczenie parlamentarne. Jestem przekonany, że gdy Nowoczesna wejdzie do parlamentu to poziom uprawiania polityki, rozmowy politycznej, kultury politycznej będzie zupełnie inny, mówiąc wprost znacznie wyższy. Zresztą porównując Petru z Niesiołowskim nikt nie ma wątpliwości, że to dwa różne światy. Zatem po co do parlamentu? Także po to, aby podnieść jego poziom. Za czasów Unii Wolności styl debaty publicznej był inny. Wystąpienia polityczne, rozmowy telewizyjne, debaty parlamentarne – to był inny świat. To da się przywrócić. Nie zgadzam się ze zdaniem świętej pamięci Andrzeja Leppera, że Wersal się skończył. Nie skończył się. Może się odrodzić. Stąd decyzja o powrocie do parlamentu. Choć wcale nie musiałem tego robić – mam ustabilizowaną sytuację rodzinną, zawodową... Ale mam jeszcze w sobie tyle energii i zapału, aby jeszcze raz wystartować w wyborach. To ciężka robota, ale warto.

Jak pan ocenia listy Nowoczesnej w innych regionach? Nowoczesny materiał ludzki dobrze rokuje?
– Jest mnóstwo młodych ludzi. Z przykrością stwierdziłem, że należę do grupy najstarszych. Jakoś to przeżyję... Jest wielu nowych. W Szczecinie jest znany mi z różnych innych okoliczności natury społeczno-politycznej Piotr Misiło, w Krakowie wicewojewoda Jerzy Meysztowicz, w łódzkim Katarzyna Lubnauer – moja koleżanka z Partii Demokratycznej. W innych regionach są osoby mi na razie nieznane, ale sądzę, że po kampanii wyborczej będą znane nie tylko mi, ale też w całym kraju. Na pewno lokomotywą jest Ryszard Petru, program Nowoczesnej i styl uprawiania polityki. Gdy niedawno usłyszałem z ust premier Kopacz argument jeszcze starszy niż sama polityka „nie głosujcie na Petru, bo to głos oddany na PiS” – zdębiałem. To znaczy, że PO jest kompletnie zdesperowana. To co wyprawiają jest głęboko nieuczciwe. My takich wybiegów nie stosujemy. Jeżeli dyskutujemy to tylko merytorycznie – z naszej strony nie ma ataków personalnych czy inwektyw. Właśnie tak chcę uprawiać politykę i cieszę się, że Nowoczesna idzie w takim kierunku.

Dziękuję. 

Komentarze:

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x