Szpitalny zarząd i lekarze wyżywią się sami!
Z MIASTA
Robert Bagiński
2019-02-12 21:50
51122
Szpitalny szybkowar wystrzelił. Sytuacji w gorzowskiej lecznicy trudno nie postrzegać w kategoriach apokaliptycznych, skoro ostatnie dwa lata rządów partyjnych nominatów, prowadzą do szpitalnego armagedonu.
Zarząd dwoi się i troi, aby wyglądało to inaczej. Zanim zajmiemy się bieżącym konfliktem, musimy opowiedzieć nieco więcej o samym szpitalu. On to, zwaliwszy się z poziomu najbardziej zadłużonego szpitala w kraju do poziomu dobrze funkcjonującej spółki prawa handlowego, miał być modelowym przykładem restrukturyzacji jednostek służby zdrowia. Miał być i mógł, dopóki placówka nie stała się partyjnym „żerowiskiem”.
Traktowanie szpitala jako wyborczej trampoliny dla wiceprezesa, likwidacja apteki w sytuacji, gdy wiadomo było, że nowa powstać nie może, szastanie pieniędzmi dla zaprzyjaźnionych prawników, czy wreszcie synekury dla kolegów z Platformy Obywatelskiej – oto tylko niektóre grzechy obecnego zarządu szpitala. Przysłowiową wisienką na torcie była propagandowa i tandetna broszura, którą zarząd rozesłał do mieszkańców Gorzowa na kilka dni przed wyborami. Teoretycznie to wszystko jest bez wpływu na jakość zarządzania, ale to błędne myślenie, bo gdy dochodzi do sytuacji kryzysowych, kluczowy jest autorytet kierownictwa. Dość powszechnym jest fakt, że wiceprezes i prezes gorzowskiego szpitala są tego przymiotu pozbawieni. Wiedzą o tym wszyscy, choć głos ten nie dociera do marszałek województwa – może dlatego, że radni wojewódzcy z partii, do której ona należy, są w tej jednostce zatrudnieni.
Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. Paraliż oddziału chirurgicznego w gorzowskim szpitalu to problem. List chirurgów jest ważnym głosem, ale byłby poważniejszym i mniej kontrowersyjnym, gdyby choć jeden z nich, podpisał się pod nim z imienia i nazwiska. Pieniądze z jednej strony, a deficyt lekarzy z drugiej, doprowadziły do tego, że ci ostatni, wolą zapach drukarskiej farby na banknotach, niż przysięgę Hipokratesa. Owszem, od razu zastrzegam, że nie wszyscy tak postępują. Tak to jednak wygląda w gorzowskim szpitalu, gdzie chirurdzy postanowili zagrać „va banque” i przyłożyli zarządowi przysłowiowy nóż do gardła: pieniądze albo odchodzimy. Pieniędzy nie dostali, więc postanowili sparaliżować szpital. Myliłby się ten, kto sądzi, że wyjadą za granicę. Nie zrobią tego, bo nawet w Gorzowie, Skwierzynie i Międzyrzeczu, mogą zarobić tyle samo, a w wielu przypadkach więcej.
Nie usprawiedliwia to buty i chamstwa prezesa Ostroucha w jednej z gorzowskich rozgłośni radiowych. Marszałek Elżbieta Polak powinna wiedzieć, że kupy na szpitalnym bucie trzeba się pozbyć, a nie ją badać. Nie widać, aby Ostrouch i Surowiec mogli być dla kogokolwiek wiarygodnym partnerem do negocjacji. Mogą już tylko rozdawać szpitalne pieniądze, aby ściągnąć tu kolejnych lekarzy, ale nawet ci wnet się zorientują, że przy takich szefach, można zagrać va banque o całą pulę. Powyższe to dobra ilustracja do konstatacji: czy komukolwiek zależy jeszcze na pacjentach? Nie musi, skoro partyjny zarząd ma intratny kontrakt, a lekarzy z otwartymi rękoma przyjmą wszędzie indziej. „Rząd sam się wyżywi” – mówił w stanie wojennym Jerzy Urban, i taki właśnie sygnał wysyła zwykłym śmiertelnikom zarząd gorzowskiego szpitala oraz lekarze: też są w stanie wyżywić się sami...
Komentarze: