Miejska jazda na wózku. Ciśnienie w górę! [FOTO]
Z MIASTA
2017-05-07 20:35
61410
– Pokażę, jak po ostatnich remontach są obniżone krawężniki przy jezdniach i chodnikach – właśnie tak zaczął rozmowę z portalem Jacek Zielak Zieliński. Nie ma dobrych informacji. Uważa, że urząd w ogóle nie czuje problemów osób poruszających się na wózkach.
Ekspert w dziedzinie chodników i krawężników. Zna je na wylot, i te stare, i te zmodernizowane podczas remontów dróg i chodników w ostatnich dwóch latach, zresztą nie tylko w centrum. – Po nagłośnieniu przez nas problemu, w sierpniu 2015 roku, wiceprezydent Łukasz Marcinkiewicz zapowiedział, również w mediach, likwidację barier architektonicznych, ale w Gorzowie nadal usuwa się je niesumiennie – zaznacza. O każdej może wiele powiedzieć. Skąd taka orientacja? Zdobył ją przez lata, a bez niej nie da się jeździć wózkiem nie tylko po śródmieściu, ale po całym mieście. – Koniecznie trzeba znać miejsca gdzie da się przejechać w inny sposób niż normalnie. Jeżeli nie wiesz, musisz nadkładać nawet kilkaset metrów. Tak przez masę barier dodatkowo trzeba pokonywać potężne odległości – przedstawia sytuację Jacek Zieliński.
Miasto z barier
W piątkowe popołudnie razem z Jackiem przez prawie dwie godziny sprawdzaliśmy czy Gorzów jest znośny dla niepełnosprawnych na wózku. Spotkaliśmy się na Wełnianym Rynku. Nie padało, mogliśmy spokojnie wybrać się na długi spacer. Od bimby ruszyliśmy w Chrobrego, przejściem przy Arsenale do pasów przy Letniej.
Już na początku drogi nasz przewodnik chciałby wiedzieć, dlaczego apteka w Arsenale nie dostała pozwolenia na budowę podjazdu, a bank takie dostał? Zastanawia się, czy rzeczywiście niepełnosprawni, osoby schorowane w podeszłym wieku czy rodzice z dziećmi w wózku, szczególnie matki, częściej chodzą do banku po kredyty niż do apteki? – Chciałbym poznać przyczynę, bo wiem, że apteka chce ułatwić dostęp do siebie takim osobom, a miasto na to nie pozwala – mówi nam Jacek.
Przejście i krawężniki w stronę Letniej do pokonania. Skręcamy w Jagiełły w kierunku Filarów. Przed nami nowy chodnik, ale z punktu widzenia poruszającego się na wózku nie bez wad. Wgłębienia odprowadzające deszczówkę z rynny do jezdni są do zaakceptowania, ale zbyt głębokie i wstrząsy wyraźne. Dalej przejście przez Dąbrowskiego w stronę Łaźni – choć ulica i chodnik nie tak dawno przebudowywane to krawężniki wysokie, wózek sobie radzi, ale nie jest łatwo.
Do skweru za Łaźnią jeszcze kawałek, ale Jacek już zapowiada poważne kłopoty. W okolicach przystanku autobusowego stop. Tu dla wózka kończy się jazda w stronę schodów donikąd, białego kościółka i dalej do filharmonii. Nie ma też drogi w kierunku Drzymały. Każde z czterech podejść, od tego przy samej Łaźni, po to na samym skraju chodnika po przeciwnej stronie, bez podjazdu dla niepełnosprawnych.
Uwaga! Najbliższy objazd tego skwerku – w stronę Drzymały, Piłsudskiego, placu Staromiejskiego i dalej Warszawskiej w kierunku filharmonii – jest przez centrum. Na tę trasę można wrócić dopiero na przejściu przy gimnazjum nr 3 na Warszawskiej. Inny sposób, ale ryzykowny: od przystanku autobusowego przy Łaźni jezdnią pod prąd, do najbliższego chodnika gdzie jest w miarę obniżony próg czyli prawie przy samym przejściu koło białego kościółka.
Pal licho stare, ale nowe już porządnie
Trudno mieć pretensje o stare kilkudziesięcioletnie, zrujnowane chodniki czy ulice, ale nie da się przemilczeć fatalnie zaprojektowanych i bezmyślnie wykonanych nowych inwestycji drogowych. Jacek zaznacza, że w Gorzowie najlepiej wyremontowane są ulice Borowskiego i Towarowa, choć zawsze można się do czegoś przyczepić. – Na Towarowej, w porównaniu do wielu innych ulic, jazdę wózkiem można już nazwać komfortową. Nawet kanały do deszczówki w chodniku wykonano z wyobraźnią i w taki sposób powinny być kryte wszędzie – podkreśla J. Zieliński. Przy tym zaznacza, że ścieżki rowerowe dla sprawnych cyklistów budowane są niemal perfekcyjnie w porównaniu do obniżanych chodników i krawężników na przejściach dla osób poruszających się na wózkach. A tam prawie zawsze wystaje jakiś próg, są nierówno ułożone płyty chodnikowe czy pokrywy studzienek. – To nie fair i trzeba to zmienić – dodaje.
Wracamy na trasę... Tą samą drogą koło Łaźni skręcamy w Dąbrowskiego, aby dostać się do skrzyżowania Łokietka z Drzymały, bo tam jest sklep ze sprzętem rehabilitacyjnym – miejsce gdzie każdy niepełnosprawny ruchowo powinien dotrzeć bez problemu. Jacek znosi niewygodę jazdy po zdewastowanym chodniku na Dąbrowskiego. Wózek jakoś sobie radzi, aż po kilkudziesięciu metrach klinuje się w zagłębieniu starej chodnikowej rynny i nie może wyjechać. Jacek wielokrotnie w takich sytuacjach prosił przechodniów o wsparcie, nawet sami bez słowa pomagają, a on zawsze jest wdzięczny...
Jedziemy dalej pod górę po fatalnej nawierzchni Łokietka. Wózek poddaje się prawie u celu. Głęboki kanał w chodniku dosłownie tuż przed witryną sklepu. Rynna odprowadza deszczówkę, przy tym jest barierą nie do pokonania. Skoro się nie da, wracamy do pasów przy komendzie strażaków – przez Dąbrowskiego w porządku. Ale już parę metrów dalej, w stronę Kłodawki, krawężniki wysokie. Do tego nienadająca się do przejazdu wózkiem, nie tak dawno położona brukowa kostka, w dodatku nieobniżone krawężniki. Dalej Dąbrowskiego po lewej w stronę Kwadratu połamane, zrujnowane płyty... Zatrzymujemy się na moment przy sklepie na rogu, Jacek wskazuje z dezaprobatą na krawężniki przy przejściu już na sam Kwadrat. Niższy ma 4 centymetry, ale już po przeciwnej stronie nie do pokonania dla wózka – ma 9 centymetrów! I choć w październiku 2015 roku remontowano w tym miejscu jezdnię, a w 2016 było zgłaszane w urzędzie, to wysokie progi do dziś nie są obniżone. W dodatku pracownik wydziału uparcie twierdził, że wskazany czterocentymetrowy krawężnik (Jacek samodzielnie go mierzył) ma tylko 1 centymetr.
Chce żyć w mieście ile się tylko da
Z Podmiejskiej jeździ do miasta przez Pomorską i Warszawską (podczas remontu Teatralną) dzięki elektrycznemu wózkowi może samodzielnie się poruszać. Korzysta z tego ile się tylko da – załatwia swoje sprawy lub po prostu udaje się do sklepu, także aby mieć kontakt ze znajomymi i przyjaciółmi. To ważne dla niego, aby móc się wyrwać z czterech ścian i naładować pozytywną energią. Od ponad 23 lat uważnie przygląda się jak postępują zmiany architektoniczne w Gorzowie dla osób niepełnosprawnych – z przekonaniem twierdzi, że stanowczo za wolno i jest ich za mało.
Ma nadzieję, że w urzędzie się otrząsną i szczerze przyłożą do tego, aby wreszcie osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich – ale nie tylko, bo i schorowani w podeszłym wieku, i rodzice wychodzący na spacery z dziećmi w wózkach – mogli swobodnie poruszać się po całym mieście oraz budynkach użyteczności publicznej.
Jacek Zieliński na początek podpowiada urzędnikom, że powinni pomyśleć o wyprofilowaniu za wysokich progów pozostawionych po remontach dróg czy chodników, także obniżeniu tych, które nie zostały w ogóle obniżone, ale też o zmianie zbyt stromych podjazdów, jak ten przy dawnej Filipince. – Można było zrobić dobrze na Towarowej czy na Borowskiego, więc dlaczego nie można na innych ulicach – mówi nasz przewodnik po gorzowskich barierach.
Idziemy i jedziemy dalej dość wygodnie przez 30 Stycznia w stronę torów tramwajowych. Na Chrobrego ciężko nawet chodzić, co dopiero poruszać się na wózku. Na szczęście od niedawna jest pas asfaltu przy torach – Jacek od razu z niego korzysta, bo kawałek można pokonać bez wstrząsów. Przy Śnieżce skręcamy w prawo w Łokietka, ale aż do Kaskady tylko jezdnią. Dopiero przy skrzyżowaniu z Armii Polskiej da się wjechać na chodnik przez 4,5-centymetrowy próg. Od strony Łokietka naprzeciw baru Miś jechać już się nie da – zawisł tam kiedyś na krawężniku, na oczach reporterów, podczas jednego ze spacerów szlakiem miejskich barier. Od tamtej pory omija wjazd szerokim łukiem.
Zwraca uwagę, że to nowo przebudowane drogi, ale krawężniki zrobione bez wyobraźni: kanciaste, trudno na nie wjechać osobie poruszającej się wózkiem ręcznym. Tymczasem, zgodnie z zapowiedziami miejskich urzędników, wszystkie nowe progi miały być frazowane. Na Łokietka przy Armii Polskiej najpierw wylano nowy asfalt, aby po chwili go rozwalić i wkopać rury ciepłownicze dla realizowanego programu „Kawka”, zostawiając przy tym jeszcze bardziej wysokie krawężniki niż były wcześniej. – Bezmyślność to już standard w Gorzowie. Mówi się o likwidacji barier, a obniża się krawężnik po jednej stronie przejścia, pozostawiając po drugiej w ogóle nieobniżony – ocenia. Bez problemu może wskazać wiele takich miejsc i inne przykłady budowlanych absurdów, tam gdzie remonty były już wykonane.
Stres? Yes
Co czuje człowiek unieruchomiony w wózku inwalidzkim gdy przemierza miejskie chodniki, przejścia dla pieszych, a gdy nie ma innego wyjścia nawet jezdnie? Na pewno nie satysfakcję z samodzielności, choć wózek z napędem elektrycznym do pewnego stopnia mógłby ją dać. Zatem co? Stres, wymuszone nierównościami skoki ciśnienia, momentami nawet ból i poczucie zagrożenia upadkiem.
Spacerkiem wzdłuż Wybickiego w stronę pomnika Jancarza... Jacek już zapowiada kolejne „atrakcje”. Pierwszą rafę wskazuje na Strzeleckiej: chodnik w stronę parku Róż – naprawdę ładne miejsce, ale dla człowieka na wózka to horror. Zamiast wygodnego przejazdu cegły walające się pod kołami. Kilka metrów dalej, w stronę katedry: nowy podjazd po programie Kawka, ale nie da się na niego wjechać bez ryzyka groźnego upadku na plecy. W tym samym miejscu zrujnowane schodki. Pan z kiosku z pieczywem przy pomniku Jancarza mówi, że niemal codziennie ktoś łapie na nich kontuzję. Prosi w ich imieniu o interwencję w urzędzie miasta, bo zaraz stanie się coś naprawdę złego.
Sto metrów dalej na wysokości Pocztowej wysokie krawężniki, trudne do przejścia nawet zdrowym. Wózek nie ma szans. Jacek, aby móc jechać dalej robi pętlę na kilkadziesiąt metrów w głąb Pocztowej. Dopiero potem wracamy na główną trasę przy Chrobrego do przejścia dla pieszych w stronę skweru przy dawnym Empiku. Zajeżdżamy jeszcze na pasy tuż przy katedrze, bo tamto przejście dla pieszych, według Jacka, jest jednym z niewielu przykładów dobrze wykonanej roboty. Spacer kończymy na Hawelańskiej i Wełnianym Rynku – idziemy jeszcze prawie do samego urzędu, bo tam kolejny przykład dobrze zrealizowanego przejścia dla pieszych (choć i tak po interwencji osób na wózkach). Jednak trochę wcześniej Jacek był zły na partacko ustawione krawężniki na pasach niedaleko Studni Czarownic i dalej, zaraz przy wjeździe z Sikorskiego w Wełniany Rynek.
Nawet nie ma do kogo z tym iść!
Trudne bądź niemożliwe do pokonania na wózku miejsca, i to tam gdzie remonty ulic już były, to dowód na to, że urzędnicy nie czują problemów ludzi z ograniczeniami ruchowymi. Przykłady można mnożyć: od strony pomnika Jancarza wybudowano, wspomniany wcześniej, wysoki podjazd do dawnej Filipinki, zarazem zlikwidowano niski, krótki od strony ulicy Pocztowej. Ten nowy jest teraz tak stromy, że osoba na wózku ręcznym nie ma żadnych szans po nim wjechać. Jacek na elektrycznym próbował, ale musiał się poddać, bo było niebezpieczeństwo upadku w tył.
Nasz przewodnik sam naliczył aż 21 krawężników. Zostawiono je zawyżone lub nie obniżono wcale po remontach, już po nagłośnieniu sprawy przez osoby niepełnosprawne na wózkach w sierpniu 2015 roku. – To tylko te miejsca, które znam, a pewnie takich fuszerek jest więcej – mówi.
Jest wiele do zrobienia i w żadnym wypadku nie można przyzwalać na to, aby wykonawcy robót tworzyli nowe przeszkody, które pozostaną nie na miesiąc czy rok, ale na długie lata. Jacek nie łudzi się, że drogowcy z własnej woli pospieszą się z naprawą fuszerek. Wiele do dziś utrudnia życie, choć od niektórych remontów minęło ponad półtora roku. Tymczasem władze miasta przymykają na to oczy, godzą się na taki stan rzeczy... – Jak inaczej to ocenić, skoro problem wielokrotnie nagłaśniany w mediach zawsze kończy się tylko na obietnicach – dodaje.
Dlatego – według Jacka Zielińskiego – niezbędna jest kompetentna osoba do spraw niepełnosprawnych, znająca dobrze problem. Od dawna powinna być przy prezydencie, jako doradca w sprawach barier architektonicznych. Ale nie ma, brakuje jej podobnie jak plastyka miejskiego. Za to jest architekt miasta i to on powinien mieć kontrolę nad tym, co w mieście się wyprawia przy remontach dróg i chodników. Przynajmniej w starej części miasta i w ścisłym centrum. – Nawet jeżeli nie zna szczegółów to zawsze może konsultować się ze środowiskiem osób niepełnosprawnych. Od kilkudziesięciu lat musimy radzić sobie z licznymi barierami, znamy problem na wylot – zapewnia nasz rozmówca.
A przeszkód jest masa, bo nie chodzi tylko krawężniki: schody, ciasne windy bądź ich brak, podjazdy dla wózków inwalidzkich stawiane nie zawsze tam gdzie trzeba, a tam gdzie komuś pasuje gdy już dostanie zezwolenie na ich budowę. Bywa, że efektem jest z daleka aż kłująca w oczy szpetota. Zdarza się, i to nie rzadko, że przy sklepach budowane są za wąskie podjazdy, a wtedy nie trudno o upadek wózka. Takie sytuacje to zwykle rezultat samodzielnych, nieprzemyślanych decyzji handlowców. Właśnie dlatego ktoś powinien starannie pilnować, aby przy tak ważnych dla niepełnosprawnych miejscach nie było samowolki.
Radny Grzegorz Musiałowicz prawie dwa lata temu złożył interpelację w sprawie przywrócenia funkcji pełnomocnika osób niepełnosprawnych, ale dopiero ostatnio – po kolejnym nagłośnieniu sprawy w mediach – magistrat dostrzegł taką potrzebę, choć żadnych konkretów nadal nie ma.
To nie jest pierwsze podejście Jacka do tematu. 1,5 roku temu zainicjował spacery z niepełnosprawnymi po mieście, właśnie po to, aby zwrócić uwagę na uliczne i chodnikowe rafy, często nie do pokonania dla wózków. Z kolei 10 lat mija od momentu gdy po raz pierwszy zasygnalizował władzom miasta (za pośrednictwem redakcji Gazety Lubuskiej), że brakuje dobrych przejazdów przez Sikorskiego od katedry w stronę Rolnika. Wtedy jeden z urzędników na kolejny rok zapowiadał obniżenie krawężników na pasach przy Parku 111, ale do dziś ta interwencja nie ma żadnego skutku.
Komentarze: