przejdź do treści strony kontakt
strona główna 501 936 975 menu wyszukiwarka

Stan wojenny. Gdzie żołnierze z Myśliborskiej?

Z MIASTA


2016-12-13 09:14
65861

(fot. Stanisław Oczkoś)

Mroźno i śnieg. Internowania, puste ulice i szkoły... A co po wprowadzeniu stanu wojennego działo się w jednostce przy Myśliborskiej? Też pustki. Wszyscy niemal w komplecie ruszyli w okolice Biedruska.

Po 13 grudnia w jednostce przy Myśliborskiej został zaledwie jeden etatowy pododdział – 26 żołnierzy – dowodzony przez kapitana Janusza Wasilewskiego. Dowódca jednostki zdecydował, że właśnie on zostanie ze swoimi ludźmi. W całej jednostce, w ocenie naszego rozmówcy, w pierwszych dniach stanu wojennego mogło być około 70 osób. Żołnierze z jednostka niemal w komplecie wyjechali w rejon stacjonowania tymczasowego w okolice Biedruska koło Poznania. Czas pobytu: od 13 grudnia do 5 lub najpóźniej 6 stycznia. Potem ze sprzętem wrócili do Gorzowa.

Kapitan Wasilewski ze swoim pododdziałem w tym czasie zabezpieczał jednostkę. Do żołnierzy pozostających na miejscu należało utrzymanie służb dyżurnych – oficera dyżurnego, jego pomocnika oraz służbę w biurze przepustek. Ponadto funkcjonowały: warta wewnętrzna jednostki, przy składach amunicji oraz obsługa kuchni. Takie zadania pozostałym w jednostce powierzył dowódca pułku. Pododdział kapitana Wasilewskiego jako podstawowe zadanie miał służbę pododdziału alarmowego i dodatkowe patrole wewnątrz jednostki do wzmocnienia warty wewnętrznej.   
 
Często zdarzały się alarmy w pierwszych tygodniach stanu wojennego? – dopytujemy. Kapitan Wasilewski pamięta tylko jedną taką sytuację. Noc, 23.00 może później. Dowódca warty numer dwa na prochowni – tak nazywano w jednostce składy amunicji – zaalarmował telefonicznie: pod wartownię podchodzą jacyś ludzie. – Błyskawiczna akcja, ale zaraz było po wszystkim. Dowódca pododdziału alarmowego potem relacjonował: mroźno, lekki wiatr, wartownik w okularach źle ocenił – jacyś ludzie to zwykłe krzaki poruszające się na wietrze – opowiada pan Janusz.               

Wśród zadań pododdziału kapitana Wasilewskiego było też zabezpieczenie na czas od 19.00 do 5.00 dwóch patroli dwuosobowych. Miały wyznaczoną trasę wewnątrz jednostki –  stanowiły wsparcie dla wartowników. Nasz rozmówca zdecydowanie zaprzecza, aby do jednostki trafiali więźniowie, przebierali się w mundury i pełnili służbę patrolową w mieście. Za to miał zadanie od dowódcy pułku majora Wasika przekazać dwa wozy dowodzenia do dyspozycji funkcjonariuszy ROMO – Rezerwa Ochotniczej Milicji Obywatelskiej. – To ludzie, którzy zamiast zasadniczej służby wojskowej odbywali służbę w pododdziałach ZOMO. Na co dzień pracowali w zakładach produkcyjnych, a jak była sytuacja kryzysowa to byli powoływani jako dodatkowe siły milicyjne – tłumaczy pan Janusz.  

Kapitan Wasilewski miał w swoim pododdziale trzy nieuzbrojone wozy dowodzenia – to były specjalistyczne pojazdy zwiadowcze wyposażone w radiostację, telefony przenośne i przyrządy obserwacyjne (lornetę nożycową i dalmierz). Tzw. opancerzone wozy rozpoznawcze FUG produkcji węgierskiej (przystosowane do pokonywania przeszkód wodnych). Na patrol wyznaczał dwa takie pojazdy z kierowcami. Podkreśla, że żołnierze z jego pododdziału na patrole do miasta nie pobierali żadnej broni. Wyjeżdżali między 19.00 a 20.00, wracali koło 6.00 nad ranem.

Na teren jednostki przyjeżdżał autokar z funkcjonariuszami ROMO – przesiadali się do pięcioosobowych wozów zwiadowczych FUG i objeżdżali miasto po precyzyjnie wyznaczonych trasach – pilnowali porządku. J. Wasilewski przez cały okres, gdy jego wozy były do dyspozycji ROMO, szczególnie uważnie wsłuchiwał się w relacje swoich kierowców – ciekawiło go, co dzieje się na patrolach. Nie było zatrzymań czy poważniejszych interwencji. Zdarzało się, że kogoś zobaczyli po godzinie milicyjnej – był zakaz poruszania w nocy po mieście – to obywatela wylegitymowali i zalecili szybki powrót do domu. – Jeżeli nie stwarzał zagrożenia, nie był podejrzany, nic przy sobie nie miał groźnego to nie był zatrzymywany – przedstawia sytuację po latach pan kapitan. Wyjazdy samochodów zwiadowczych na patrole były prowadzone do momentu powrotu żołnierzy z Biedruska czyli do 6 stycznia.    

Tuż po 13 grudnia w jednostce przy Myśliborskiej nie były realizowane żadne zadania szkoleniowe – w pododdziale pana Janusza ćwiczyli jedynie operatorzy przeciwpancernych pocisków kierowanych – dowódcy drużyn, kaprale i kierowcy wozów. Sytuacja znormalizowała się na początku stycznia. Gdy jednostka wróciła z Biedruska. Dwa, trzy dni zajęło rozładowanie, rozstawienie i sprawdzenie całego sprzętu. Potem przywrócono normalne plany szkolenia, niemal wszystko wróciło do normy.

Kapitan Wasilewski niemal z czułością wspomina majora Wasika: – To legenda pułku. Gdy jednostka wyjeżdżała na poligon czy na inne ćwiczenia, zawsze on pełnił służbę dowódcy jednostki. Wyznaczał go dowódca pułku – opowiada. Major po wyjeździe jednostki do Biedruska przekazał kadrze stacjonującej w Gorzowie, że nie ma wyjść do domu. Argumentował: „Wasi koledzy wyjeżdżają, to i wy tu w jednostce macie wykonywać powierzone zadania”. Pierwsze wyjścia kadry na przepustkę były dopiero między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem, i to zaledwie na kilka godzin.

Oczywiście były też służby przy blokach gdzie mieszkały rodziny kadry wojskowej.
Zawodowi żołnierze wyjechali lub pozostali w garnizonie – w pierwszych dniach stanu wojennego w komplecie byli poza domami. Ochrona należała do żołnierzy wyznaczonych z brygady saperów z jednostki przy Chopina. Pełnili służbę w trzech bądź czterech. Pan Janusz mieszkał wtedy na Placu Słonecznym. – Byli zakwaterowani w suszarni, obok była pralnia i sanitariat. Żony żołnierzy zawodowych zawsze im coś tam podrzuciły – kawę, herbatę, ale posiłki zabezpieczała im już jednostka – przedstawia sytuację nasz rozmówca.

Na pewno nie stali z bronią przed budynkiem, ale zawsze byli w środku. Nie było tam miejsca do spania, tylko ciągła warta. Pan Janusz nie przypomina sobie, aby to była ciężka służba.   
Nie słyszał, aby żołnierze musieli sobie radzić z jakimiś incydentami. Gorzowianie ze zrozumieniem podchodzili do ich służby.    

Najbardziej spektakularne wydarzenie wojskowe w stanie wojennym w Gorzowie? Pan Janusz nie ma wątpliwości – odblokowanie bramy Ursusa. O tym było rzeczywiście głośno. Do akcji w zakładzie został skierowany jeden czołg z obsługą. Nasz rozmówca podkreśla, że jedynie po to, aby wyważyć zablokowaną bramę wjazdową. Kapitan nie wie dokładnie, kto wydał polecenie wyjazdu maszyny, ale podejrzewa, że na polecenie sztabu wojewódzkiego kierującego stanem wojennym. Taki rozkaz stamtąd musiał trafić do dowódcy jednostki. Za to zna dowodzącego czołgu odblokowującego bramę, bo sam miał wtedy służbę oficera dyżurnego. Nie chce jednak zdradzić personaliów.  

Dobrze pamięta, że to była krótka akcja. – Po ostrzeżeniach milicji i ZOMO czołg naparł na bramę i lekko się cofnął. Po kolejnych ostrzeżeniach wyważył i natychmiast wrócił do jednostki – opowiada pan Janusz, przywołując relację samego podporucznika, dowódcy czołgu.

Rosjanie? Absolutnie niemożliwe, aby w tym czasie byli w mieście. Na pewno nie uczestniczyli w żadnych działaniach przy Ursusie – zapewnia J. Wasilewski. Z relacji innych żołnierzy wie, że milicja i ZOMO prowadziły akcję pacyfikacji załogi – tworzyły pierwszy kordon otaczający halę produkcyjną gdzie zabarykadowali się protestujący. Z kolei drugi kordon, zewnętrzny, utworzyli żołnierze z brygady saperów, ale nie brali czynnego udziału. Blokowali przejście, aby nikt nie wszedł, i aby nikt nie wyszedł. Kluczowe zadania w takich akcjach brały na siebie formacje MSW czyli milicja i ZOMO.

Nasz rozmówca podsumowuje, że w pierwszych dniach stanu wojennego poza wspomnianymi patrolami dwoma pojazdami dla ROMO oraz wyjazdu czołgu do Ursusa jednostka przy Myśliborskiej nie prowadziła żadnych działań wojskowych w mieście.

Do Gorzowa trafił w 1973 roku, tuż po szkole oficerskiej – swoje obowiązki miał wykonywać w jednostce przy Myśliborskiej. Taki był rozkaz... Podporucznik Janusz Wasilewski dowodził pododdziałem artylerii, zaczynał w stopniu podporucznika. W stanie wojennym, w 1981 roku był kapitanem, dowódcą samodzielnego pododdziału. Służbę zakończył w stopniu majora, w 1989 roku.

Komentarze:

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x