Entuzjazm rozbity przez politykę
Z MIASTA
2016-11-12 15:33
77801
16 listopada 2014 roku - sztab wyborczy Jacka Wójcickiego
Podpowiadał Wójcickiemu, że niech robi swoje, bo ma nieograniczoną władzę w mieście i nie musi godzić interesów – niech radni się jednoczą bądź kłócą, rozwiązując swoje problemy... Jednak nowy prezydent na własne życzenie stał się więźniem polityków.
Dr Arnold Siwy – kluczowa postać sztabu Jacka Wójcickiego – po dwóch latach od wyborów nie ma wątpliwości: do gabinetu nowego prezydenta szybko wkradli się miejscowi politycy i choć gospodarz mógł ich przepędzić, nic w tej sprawie nie zrobił.
Znają się 10 lat, ale teraz rozmawiają rzadko. Arnold Siwy kończył właśnie kampanię wyborczą na urząd prezydenta Szczecina prof. Teresy Lubińskiej, przyszłej minister finansów rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Z kolei Jacek Wójcicki poważnie myślał o wejściu w politykę. – Zadzwoniła znajoma, powiedziała, że jest taki młody, miał dopiero 23 lata, ambitny chłopak z Deszczna – poprosiła, abym mu pomógł wygrać wybory w gminie. Chodziło o kampanię samorządową 2006 roku – wspomina A. Siwy.
Niebawem zadzwonił do niego sam Wójcicki – umówili się, przyjechał do Szczecina. Zrobił sympatyczne wrażenie na Arnoldzie, a ten zapytał tylko o jedno: ile ma pieniędzy na wybory? Jacek podał kwotę, wzięli się do pracy i zwyciężyli. Arnold opracował koncepcję Jacek ją wdrożył i wygrał wybory.
Kampania w Deszcznie była zupełnie inna niż ta w Gorzowie w 2014 roku – wygraną załatwiły trzy listy rozesłane po gminie. Każdy otrzymał adresowaną na swoje mieszkanie i dane personalne przesyłkę, po niedługim czasie była powtórka. Podobno Wójcicki ma do dzisiaj kilka egzemplarzy.
Po drugim liście zaczęła się ostra kampania negatywna skierowana przeciwko Wójcickiemu. Dlatego trzeci list, tuż przed samymi wyborami, był odpowiedzią na krytykę. W tekście tłumaczył, że gdy brakuje argumentów, konkurenci zaczynają tracić nerwy i atakują bez pardonu. Wszystkie listy przygotował właśnie Arnold Siwy. Już po kampanii 2006 nie mieli częstych kontaktów – może jeden telefon w roku. W reelekcję Wójcickiego w Deszcznie już nie był zaangażowany.
A. Siwy nie odebrał żadnego honorarium za pomoc w okresie przedwyborczym – taka była umowa od samego początku. Ze strony nowo wybranego wójta i pozostałych organizatorów kampania została zamknięta wzorowo – wszyscy w zgodzie rozjechali się do siebie. – Rozstaliśmy się elegancko, zaprosił mnie do domu. Pamiętam, że porozmawiałem sobie z jego rodzicami – opowiada o sytuacji sprzed dziesięciu lat.
Deszczno to za mało?
Gdy Arnold Siwy ponownie zamieszkał pod Gorzowem – nie pamięta już od kogo – dostał sygnał, że Wójcicki zamierza kandydować na prezydenta miasta. To było tuż przed rozpoczęciem kampanii wyborczej 2014 roku, kilka miesięcy przed samymi wyborami gdy wójt Deszczna sondował swoją popularność wśród gorzowian.
Wtedy nasz rozmówca napisał do Wójcickiego przez fb – nie miał numeru telefonu, nawet adresu mailowego. Upewnił się czy go pamięta i zaproponował bezinteresowną pomoc w kampanii. Niewiele później spotkali się, umówili wstępnie na współpracę, a Arnold Siwy zaproponował ogólną koncepcję kampanii. – Pierwszej wersji Wójcicki nie przyjął. Stwierdził, że jest zbyt agresywna – wspomina sytuację z połowy 2014 roku. To wynikało z prostego faktu: Wójcicki chciał i chce mieć dobre relacje absolutnie ze wszystkimi, uważa A. Siwy.
A poszło o hasło – zaproponował: „Dosyć tego dziadostwa” i kampanię w takim tonie. Wójcicki stwierdził, że to zdecydowanie za ostro. Kandydat na prezydenta nie przyjął pierwszego pomysłu, ale gdy już zdecydował się na start włączył A. Siwego do sztabu i to on wymyślił oficjalne hasło kampanii: „Pobudzić rozwój”
Kawa na ulicach. Odradzałem
Co do ogółu, koncepcję kampanii prezydenckiej obmyślił Arnold Siwy. Sam Wójcicki dodatkowo konsultował ogólne plany – cenzurował pomysły przynoszone przez A. Siwego. Z kim? Dokładnie nie wie. Prawdopodobnie z Adamem Piechowiczem, późniejszym doradcą. Z kolei czarną robotę wykonali Ludzie dla Miasta. Nasz rozmówca z przekonaniem zaznacza, że takiego entuzjazmu nigdy nie widział.
W ścisłym gronie kierującym kampanią, z osób, które do dziś funkcjonują w życiu miasta, byli Alina Czyżewska, Dariusz Górny, Marta Bejnar-Bejnarowicz i wyjątkowo zaangażowany Grzegorz Witkowski. To była grupa zarządzająca puls liczne otoczenie LdM-u – osoby bezpośrednio zaangażowane w działania. – Kaski, bilbordy, konferencje, spotkania przedwyborcze... Mieli spore doświadczenie z wcześniejszych imprez organizowanych w mieście – zauważa A. Siwy.
Ludzie z komitetu wyborczego Wójcickiego mieli masę świetnych pomysłów. Arnold czasami je temperował – jak sam mówi, weryfikował skuteczność. Tłumaczył, że szkoda czasu na sprawy niedające możliwie szerokiego zasięgu oddziaływania – nazywał to totalnym uderzeniem. – Chcieli rozdawać kawę na ulicach... Wybijałem im to z głowy. Billboardy? Tak, ale w dużej skali, a nie 50 małych – przypomina sobie w rozmowie z portalem kampanijne detale.
Arnold na długo przed datą wyborów założył się, że Wójcicki wygra w pierwszej turze. Sam kandydat absolutnie nie wierzył w sukces nawet w drugiej. Skąd aż taki optymizm autora kampanii? Chodziło o kluczowy moment na trzy tygodnie przed głosowaniem – przesądził o wygranej. Lokalna gazeta na stronach gorzowskich wydrukowała sondaż. Wskazywał, że Wójcicki idzie ramię w ramie z Jędrzejczakiem, a więc jest realnym konkurentem. – Od razu po tej publikacji spotkałem się z Jackiem, zasugerowałem, aby wszystkie pieniądze jakie ma jeszcze na kampanię, wydał na dodruk i kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy musi trafić w ręce gorzowian. Gdy tak zrobisz wygrasz w pierwszej turze – powiedziałem. Jak to się skończyło? Wszyscy wiedzą – zauważa z satysfakcją A. Siwy.
Nikt nic nie obiecywał, ale...
Nasz rozmówca zapewnia, że nie było żadnego układu między stronami – Wójcicki nic nie obiecywał, nawet nie sugerował, że coś da, a LdM nic nie chciał w razie wygranej. – Niezwykle czysta i ideowa sprawa szczególnie ze strony LdM-u. Z kolei dla mnie była to satysfakcjonująca rozrywka – mówi z rozbrajającą szczerością.
Jednak nie obeszło się bez zgrzytu... Kiedy ekipa w wieczór wyborczy w sztabie czekała na wynik zabrakło wśród nich Wójcickiego. Kilkadziesiąt osób stłoczonych w dusznym pomieszczeniu odbierało informacje z kolejnych komisji, a zwycięscy tam nie było. – Wcale nie musiał w tym czasie brać udziału w programach wyborczych w radiach i telewizjach – wypadało, aby był z ludźmi, którzy pierwsi w niego uwierzyli. Przyszedł dopiero po północy, gdy już było wszystko jasne, a audycje wyborcze się skończyły – wspomina A Siwy.
Katastrofalnie to odebrał. W jego ocenie był to pierwszy sygnał, że może być źle. Zresztą już od tego momentu zaczęły się psuć relacje z LdM-em. Potem co prawda zaprosił cały sztab na świętowanie zwycięstwa, ale przyszedł na fetę nie jako uczestnik zdarzeń, ale ktoś zupełnie inny – był krótko, mało rozmawiał. Dało się wyczuć, że już jest zupełnie gdzie indziej.
Nasz rozmówca uważa, że nowo wybrany prezydent miał świadomość, że jego wynik w pełni zależał od zaangażowania konkretnych osób, ale gdy wygrał w praktyce przestało mieć to dla niego znaczenie. – Dla mnie zabawa się skończyła ale wszyscy inni mieli prawo oczekiwać ścisłej współpracy przy realizacji wspólnie tworzonego programu – nie chodzi o stanowiska w urzędzie tylko zwykłą codzienną współpracę na rzecz rozwoju miasta – zaznacza Arnold Siwy. Jak ją sobie wyobraża? Wystarczyłoby choć raz w miesiącu spotkać się z LdM-em i ustalić ramowy plan działań.
Gorzów to za dużo?
Arnold Siwy, oceniając pierwszą połowę kadencji, zwraca uwagę na podstawową słabość Jacka Wójcickiego. – Nie ma wizji rozwoju miasta. Nie wie, co z tym wszystkim zrobić, także jak optymalnie wykorzystać swoją władzę. Dlatego załatwia sprawy zgodnie z prostą zasadą: mają dobrze wyglądać na zewnątrz. Najważniejszy jest wizerunek.
Innym problemem, jest nonszalancja w wydawaniu miejskich pieniędzy. Nasz rozmówca wśród jaskrawych przykładów takich działań wylicza finansowanie Dni Gorzowa – jeszcze na dwa dni przed imprezą prezydent Wójcicki nie potrafił podać jej kosztów. A przecież wtedy już wszystko było wiadomo, wszystkie umowy zostały zawarte budżet ustalony. Inny przykład to wieloletni plan inwestycyjny. Wielka impreza propagandowa, a w programie wielomilionowe nieścisłości. – Jeżeli na poziomie propagandowym jest tak dużo błędów, to co dopiero na poziomie wykonawczym – zastanawia się A. Siwy. Źle ocenia też zamianę logo miasta. Bo najpierw powinna być wizja a dopiero później znak rozpoznawczy.
Nie inaczej widzi kupowanie biurowca dawnej Przemysłówki. – Wydaje miliony, bo pojawia się możliwość kupna. A czy policzył rzeczywiste koszty i straty jakie poniesie miastu? Za stary zdewastowany biurowiec miasto zapłaciło prawie sześć milionów, na remont wyda co najmniej drugie tyle plus koszty utrzymania, jeszcze odsetki od kredytu i straty z powodu nie pobrania podatku od nieruchomości. Optymistycznie to około 15 mln zł. Ale to nie są rzeczywiste straty. Te 15 milionów mogłoby być udziałem własnym w jakimś projekcie unijnym, w którym miasto dostałoby dofinansowania drugie tyle. Łączne 30 mln... Jeżeli nie ma wizji to nie ma planu, a jeżeli nie ma planu to działania są chaotyczne skierowane na wizerunek i wydawanie pieniędzy. Objawy dowodzą, że z taką sytuacją teraz mamy do czynienia – mówi z przekonaniem.
Chce żyć dobrze ze wszystkimi, tylko po co?
Podpowiadał Wójcickiemu, że ma robić swoje, bo przy niemal nieograniczonej władzy w mieście nie musi godzić interesów. – Niech radni się jednoczą lub kłócą rozwiązując swoje partyjne kłopoty, a ty buduj koalicję wokół problemu, nie szyldu partyjnego. Miał merytorycznie doskonale uzbrojone i oddane sprawie zaplecze w postaci LDM-u. Tymczasem na własne życzenie zrobił z siebie zakładnika partii politycznych... Dogadał się ze wszystkimi – tylko nie ze swoimi. Rozdał stanowiska, ma szeroką koalicję i... coraz większy chaos zarówno w urzędzie, jak i w mieście – podsumowuje dawny współpracownik Wójcickiego ze sztabu wyborczego.
Komentarze: