Synowiec o złocie: Szczęście fanów, ale sportu jakby mniej
Z MIASTA
2016-09-27 11:13
64130
Dobrze pamiętam jesienny, niedzielny wieczór w 1969 roku, kiedy z uchem wciśniętym w stary radiodbiornik, służący mojemu ojcu do słuchania „Wolnej Europy”, chłonąłem transmisję z meczu w Gdańsku pomiędzy tamtejszym Wybrzeżem a gorzowska Stalą...
Ten mecz decydował o pierwszym mistrzowskim tytule dla gorzowian. Po 10 biegach był remis 30 do 30, ale z trzech ostatnich biegów (wtedy mecz liczył 13) dwa Stal wygrała podwójnie, a cały mecz 43 do 35. Najlepszy był Edward Jancarz, który zdobył 12 punktów. Takich emocji nie przeżywałem nigdy potem, choć był okres w latach siedemdziesiątych, że gorzowianie kolekcjonowali tytuły seryjnie, zdobywając ich łącznie w tym czasie aż pięć. Idolem Gorzowa i liderem zespołu był wówczas Zenon Plech, mój szkolny kolega. Potem nastąpiła dłuższa przerwa, aż do roku 1983, kiedy to Stal wywalczyła kolejny tytuł w dalekim Rzeszowie, gdzie w ostatniej kolejce wygrała ze swoją imienniczką 51 do 39.
Potem nastała przerwa trzydziestoletnia, choć i w 1992 roku, i w 1997 roku byliśmy blisko złota, szczególnie w pamiętnym bydgoskim finale play off, gdzie wolę walki zabrał nam sędzia – nich imię jego będzie zapomniane na zawsze... Po tej niezwykle długiej przerwie medal złoty wywalczony w play off 2014 roku smakowała wybornie, zwłaszcza, że był zdobyty w walce z odwiecznym rywalem Stali – leszczyńską Unią, i to w porywającej walce, którą kibice oglądali na stojąco niemal przez cały mecz.
Finał z ostatniej niedzieli (dziewiąte złoto) to już zupełnie inna epoka niż ta z 1969 roku. Dzisiaj wszystko rozgrywa się na pięknym stadionie, przy sztucznym oświetleniu i szesnastotysięcznej widowni, a rywalizują ze sobą najlepsi żużlowcy świata. Jest telewizja, bieżący przekaz internetowy, a widownia reaguje tak, jak na meczach Realu z Barceloną, zaś zawodników wspierają całe armie mechaników i różnej maści pomocników. Pełen profesjonalizm i w parkingu, i na trybunach.
A jednak dzisiaj nie odczuwam takiej satysfakcji jak kiedyś, kiedy ligowa Stal to byli niemal sami gorzowianie, nie było vipowskich trybun pełnych napuszonych jegomości, a na torze toczyła się walka od początku do końca, na torze, który taką walkę umożliwiał.
W niedzielę walki niemal nie było, a wszystko rozgrywało się na stu metrach od startu. I jeszcze jedno: nikt wówczas nie myślał o obraźliwych transparentach, które teraz niestety tolerują sędziowie. Cieszy sukces, który idzie w Polskę. Cieszą rozradowane twarze kibiców, dumnych z Gorzowa. To wielka wartość. Ale coraz mniej w tym sportu, a coraz więcej kalkulacji. To wielkie pieniądze, ale gdzieś ulatnia się duch Jancarza, Migosia i Padewskiego.
Komentarze: