przejdź do treści strony kontakt
strona główna 501 936 975 menu wyszukiwarka

Co „gadają” na Kwadracie?

Z MIASTA


2016-09-12 14:32
53333

(fot. Adam Oziewicz)

Hyde Park to stary pomysł „londyńczyków” jeszcze sprzed kilku wieków – można było wyrazić swoje niezadowolenie pod warunkiem, że nie obraziło się królowej. Wczoraj w Gorzowie na Kwadracie nikt nikogo nie obraził, za to były słowa krytyki. 

Mówcy mięli pięć minut. Prawie w każdym przypadku były to krótkie, dosadne wypowiedzi oceniające pracę miejskich urzędników, radnych czy prezydenta. Motyw przewodni: kondycja gorzowskich elit urzędniczych. Przypomnijmy, Hyde Park na Kwadracie przygotował klub radnych Nowoczesny Gorzów i stowarzyszenie Twórczych Inicjatyw. Spotkanie trwało nieco ponad godzinę.

Spotkanie prowadzili Katarzyna Miczał i Leszek Sokołowski. Mówili: Robert Bagiński, Jerzy Synowiec, Tomasz Możejko, Lech Serpina, Mirosława Kędziora, Andrzej Trzaskowski, Piotr Steblin-Kamiński, Monika Twarogal, Grzegorz Witkowski, Alina Czyżewska, Hanna Gill-Piątek, Halina Daszkiewicz. Przedstawiamy najważniejsze fragmenty.

Zaczął pierwszy prowokator sieci – tak zapowiedzieli go prowadzący – Robert Bagiński, autor bloga Nad Wartą.   

– Wszystko oni wiedzą, choć nie czytają. Wypowiadają się w imieniu innych ludzi, chociaż się z nimi nie potykają. Krytykują i pouczają działających, choć sami działać nie chcą... Problemem Gorzowa i miałkości elit politycznych jest to, że tu każdy od kogoś zależy, a jeśli nie on to jego rodzina, znajomi, partia polityczna. Najczęściej chodzi o etat, zlecenie, bliskość tych, którzy podejmują decyzję.

Wydaje mi się, że stosunek elit politycznych do spraw publicznych ma strukturę piramidy – u dołu najliczniejsza grupa tych, których znam już od dawna: cwaniaków, dobrze ustawionych, koniunkturalistów. Dopiero na samej górze są najmniej liczni: aktywni, bezinteresowni – chcieliby działać, ale często najzwyczajniej w świecie są ucinani.

Konsekwencja jest taka, że lokalna polityka często przypomina tani sitcom – wszyscy rżą jak konie, nikt nie wie, dlaczego. Aby to załapać, trzeba się napić zimnego piwa. Zamiana akcentów partyjno-towarzyskich na akcenty publiczne nie jest nikomu na rękę. Nikt nie chce takich zmian.   

Kolejny mówca: Jerzy Synowiec, adwokat, radny klubu Nowoczesny Gorzów.

– Funkcja radnego powinna być ukoronowaniem dokonań społecznych i zawodowych a nie pierwszym krokiem do tego, aby dopaść jakąś intratną posadę.     

Część radnych, gdy im się tylko zaproponuje gdziekolwiek jakąkolwiek stanowisko to natychmiast rzucają mandat i pędzą, aby je skonsumować. Zapominają, że zostali wybrani. To powinno wyglądać tak: jeżeli radny odchodzi z samorządu to organizujemy ograniczone wybory uzupełniające.
     
Teraz jest tak, że w wolne miejsce wchodzi drugi z listy, potem trzeci, czwarty – nawet tacy, co zebrali od wyborców trzydzieści głosów. Są radnymi! Mało tego: niektórzy przyszli na sale sesyjną i nawet raz nie usiedli razem ze swoimi klubowymi kolegami. Zajęli miejsce w zupełnie innym, bo tam ktoś im coś obiecał. To są sprawy tak wstydliwe, że nie da się o nich mówić bez emocji.

Jeszcze dwa, trzy lata temu spotykaliśmy się na sesji, rozmawialiśmy ze sobą, wymienialiśmy się argumentami. Każdy mówił o tym, co go boli. Spieraliśmy się w miarę ładnie. Teraz obrzucamy się epitetami, półgłosem, bywa, że podnosząc głos.

Chciałbym, aby w radzie miasta wstydem było zrzeczenie się mandatu, aby powodowało to ostracyzm. Dziś każdy z dumą mówi, że dostał posadkę gdzie dostaje dwa, trzy, pięć razy więcej niż wynosi dieta radnego.       

Grzegorz Witkowski z Ludzi dla Miasta, aktywista najbardziej znany z akcji ratowania alejek przy Marcinkowskiego.

– Wyszedłem z obiegu – przez ostatnie półtora roku w ogóle się nie udzielałem, bo potraktowano mnie bardzo brzydko. Gdyby nie te spotkania, gdyby nie nowi ludzie i gdyby nie działania dawnych współpracowników, z którymi zaczynałem i dalej realizują wiele spraw bezinteresownie to pewnie by mnie tu nie było... Stworzyliśmy koalicję społeczną. Przygotowaliśmy kampanię wyborczą obecnemu prezydentowi – teraz już wiem, że to osoba, która nie powinna pełnić tej funkcji. Nie ma rozmowy, nie ma współpracy...

Tylko jeden przykład, a można je mnożyć. Inwestycja na Walczaka... Robi się wszystko ad hoc, szybko, byle jak, oby do przodu, byle nasi to robili, byle kaska płynęła. Miasto się nie liczy, ludzie się nie liczą. Na Walczaka mamy ogromną kuwetę – nie wiadomo, ile czasu będzie sobie błyszczeć. Koty się cieszą. Nie wiadomo, co dalej.

Tomasz Możejko, radny samorządu województwa opowiedział jak gorzowskie elity, jak nasz urząd wygląda z perspektywy sejmiku lubuskiego?   

– W sejmiku mamy koalicję PO i PSL – ludowcy uwielbiają stanowiska i bez przerwy zatrudniają różnego rodzaju postacie. Gorzowski nepotyzm w magistracie to malutki kamyczek w porównaniu z głazem leżącym przed wejściem do urzędu marszałkowskiego w Zielonej Górze.          

Miejsce Gorzowa w sejmiku? Powiem wprost: bardzo średnie. Radni wybrani w regionie gorzowskim przegłosowują sprawy korzystne dla Zielonej Góry nie dla Gorzowa – taka jest prawda. Z drugiej strony reprezentacja Gorzowa i same pomysły – skuteczność pozyskiwania środków europejskich – nie są satysfakcjonująca. Część północna województwa nie zawsze potrafi wykorzystać swoją pozycję polityczną. To nie wynika z braku elit w magistracie a z braku na północy bardzo dobrych prezydentów, wójtów, burmistrzów...     
              
Prezydent Tadeusz Jędrzejczak był prezydentem ponad 16 lat. To oznacza, że gdy kończył ostatnią kadencję młodzież gimnazjalna nawet licealiści nie znali innego typu zarządzania miastem jak to prezentowane przez Jędrzejczaka... W 2014 roku nastąpiło odbicie – wybrano innego. Czy dobrze? Państwo sami musicie sobie odpowiedzieć. Ja nie muszę. Gorzów potrzebuje nowych elit politycznych, nowych ludzi dla miasta, nowych kandydatów na prezydenta oraz potrzebuje nowych radnych sejmiku.

Są dwa lata do wyborów – być może będą wcześniej – już teraz musimy się zmobilizować. Mówię „my”, bo choć nie jestem przyjęty do wspólnoty gorzowian to po części się nim czuję, a formalnie już nim jestem, bo tu mieszkam. Nabór, system awansu i uposażeń w województwie – to znacznie większy problem niż notowany w urzędzie miasta w Gorzowie. Chcę to naprawić i chcę być waszym reprezentantem. Mogę pełnić dyżury, mogę współpracować. Jestem do dyspozycji gorzowian. Podkreślam, Gorzów musi mieć nowe władze i nowych radnych sejmiku.

Mirosława Kędziora, gorzowianka:
– Słyszę, że stary pomysł, aby urząd nie liczył się ze społecznością miasta nadal funkcjonuje... To martwi. Ale może, o czym innym... Prowadzę małą firmę w Gorzowie. Zgłaszałam się do urzędu miasta, byłam również w urzędzie wojewódzkim – pokazywałam, czym się zajmuję. Pisałam też projekty. Jeden z nich zrealizowałam w województwie mazowieckim. Tam uzyskał 110 punktów. Niemal identyczny projekt wysłałam do naszego urzędu marszałkowskiego. Ile uzyskał? 44.                    

Miałem też wniosek gdzie dla realizacji zabrakło dwóch punktów. Odwołałam się od decyzji urzędników. W zamian otrzymałam od ekspertów pismo na wiele stron, z którego wynika, że pod karą śmierci brakujących punktów nie da się dołożyć. G się dobrze przyjrzałam konkursom na unijne dotacje dla przedsiębiorców w lubuskim to tak to właśnie wygląda. Nawet gdy jako mali przedsiębiorcy podejmujemy trud przystąpienia do konkursów o środki to szybko urzędnicy z Zielonej Góry wybijają nam to z głowy.

Lech Serpina, muzyk i pedagog:
– Od dziesiątek lat obserwuję życie naszych elit, na to, co teraz się dzieje w magistracie mam tylko jeden wniosek: wszystko się biesi. Mieliśmy wielkie nadzieje, bo nowy prezydent i nowa rada... Te nadzieje przepadają. Żałuję, że tu i teraz tak mało radnych – pewnie jedzą śniadanie albo poszli na sumę. Tym bardziej chwała panu Synowcowi, którego aktywność mam na oku od lat.

Nasze elity się zbiesiły, a niektórzy są zupełnie do dupy. Jestem głosem ludu – konkretnie artystów, muzyków i nauczycieli. Zbieram informacje od mojego środowiska i mam dla tu zebranych coś przekazania: najgorsze, że władza nie słucha mieszkańców – robią wszystko po swojemu. Co prezydent wymyśli to urzędnicy czy radni przyklepną, aby tylko pobrać pieniążki.

Trzy sprawy. Tyle pustostanów, a my ładujemy się do wieżowca po Przemysłówce. Po co? Nie ma pieniędzy w miejskiej kasie, a my skupujemy, skupujemy i nikt temu się nie przeciwstawia. Fajerwerki. Skończmy z wybuchami na koniec miejskich imprez, bo to potężne koszt i żadnego pożytku, lepiej wydać na biedne dzieci czy remont przedszkola. Wejściówki dla radnych i innych VIP-ów. Jasne, niech płacą. Szkoda się nad tym nawet zastanawiać, bo wszystko kosztuje, wie o tym każdy zwykły gorzowianin, niech wiedzą i oni.

Elżbieta Łukszo, starsza mieszanka Kwadratu z Krzywoustego opowiedziała o stylu wprowadzania centralnego ogrzewania w Nowym Mieście. Choć nie chciała, miasto wykonało instalację i kaloryfery w jej mieszkaniu. – Wiem, że nie stać mnie na to. Bardzo mi przykro, że po tylu latach tak się postępuje z ludźmi. Moje pytanie: Czy ZGM i ADM-y to państwo w państwie, że my nie mamy kompletnie nic do powiedzenia? To niegodne – zauważyła na koniec bardzo emocjonalnego wystąpienia.

Andrzej Trzaskowski, bloger:
– Gorzów już nie jest nasz. Stołek prezydent należy do człowieka z zewnątrz. Konsultacje prowadzi nam pani dyrektor z zewnątrz. Rewitalizację prowadzi nam również człowiek z zewnątrz. MCK-iem miał kierować nam ktoś z Głogowa – na szczęście to nie dojdzie do skutku. Nasze najważniejsze ulice remontuje firma z Krakowa. O życiu 120-tysięcznego miasta decydują ludzie z zewnątrz – przejechali, pospacerowali i wiedza lepiej... Uzurpują sobie prawo do narzucania swoich rozwiązań. Zwracam na to uwagę i pytam głośno: czy tak powinno być? Ktoś pojeździł po kongresach, przywiózł koleżanki, przyjaciół. Dał im intratne posady z mgławicowymi zadaniami... To wszystko bzdura na kiju! Dwa lata temu wielkie nadzieje, a teraz okazało się, że oddaliśmy miasto walkowerem – we własnym mieście nie mamy nic do powiedzenia. Wszystko w cudzych rękach i diabeł karty rozdaje.      

Hanna Gill-Piątek, jedyna urzędniczka obecna na Kwadracie – na co dzień dyrektor wydziału spraw społecznych – w niedzielę otrzymała pochwały ze strony organizatorów wiecu.

– Hyde Park to wspaniała inicjatywa – ożywienie tego miejsca w społeczny, oddolny sposób to coś, co powinniśmy robić i o co dbać. Obrywa mi się tu cały czas. Choćby za lukratywną posadę... Przepraszam, jeżeli to kogokolwiek jeszcze razi. Postaram się zasłużyć na państwa uznanie. Na to, abyście mieli zaufanie choćby do niektórych osób w urzędzie, a może później do większej liczby moich współpracowników.                     
 
Alina Czyżewska, aktywistka LdM:
– Demokracja nie istnieje bez społeczeństwa, które musi wiedzieć, jakie ma prawa i jakie ma narzędzia. Władza, aby dobrze działać potrzebuje partnera po stronie społeczeństwa – silnego i wyedukowanego. Ekspertami od życia w mieście nie są politycy, urzędnicy a mieszkańcy. Scena polityczna nie należy tylko do polityków – oni zagarnęli tę scenę. Bierzmy władzę we własne ręce. Nie trzeba być radnym, nie trzeba być urzędnikiem, aby móc działać na rzecz miasta. Także ze swojej pozycji pokazuję, że to możliwe. Będąc obywatelem miasta można zrobić bardzo dużo. Zapewniam! – powiedziała na sam koniec Hyde Parku.

Komentarze:

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x