Biegam za innych. Nawet tysiące kilometrów
Z MIASTA
2016-05-31 16:56
89670
Wyjechał z miasta w 2005 roku – jak wielu gorzowian mieszkał i pracował w Irlandii. Po pięciu latach na zielonej wyspie na ostro postanowił: będzie biegał charytatywnie. Wyjechał, ale nie na zawsze – od półtora roku znowu w Gorzowie. Ciągle w biegu.
Zanim zaczął biegać ważył 90 kilogramów – teraz 75. Taką wagę trzyma od 14 lat. W pierwszej fazie treningów schudł 18 kilo. Poza kondycją stara się utrzymać wytrzymałość i siłę – stąd nie jest aż tak szczupły, jak część biegaczy startujących na długich dystansach. Ma za sobą kilka maratonów, ale podkreśla, że te nie są dla niego priorytetem – biega dla przyjemności i przede wszystkim dla innych. – Kocham być czyimiś nogami... Tak się czuję, gdy pomagam choćby, tym którzy nie mogą wstać z wózka – zwierza się w rozmowie z portalem.
Tomasz Manikowski mieszka w podgorzowskim Dzierżowie, a gdzie trenuje? Biega na wały do Koszęcina przez Ulim, wraca przez Kołczyn. Biega po nie ubitych, leśnych drogach. Przyznaje, że uwielbia takie klimaty – czaple, żurawie, sarny, rozlewiska... Zwykle zaczyna około 5.00 rano. Biega cztery, pięć razy w tygodniu – od 10 kilometrów w górę, do maksymalnie 20. Już się nie katuje, jak na początku, bo jest wytrenowany. Czasami tylko 5 kilometrów, ale gdy poprawia szybkość, przed zawodami.
Charytatywny debiut
Jeszcze przed ostrym postanowieniem, że będzie biegał nie tylko dla siebie, ale i dla innych, wystartował w Irlandii na rzecz domu dziecka na Śląsku – przebiegł cały kraj w poprzek. Wtedy nie był jeszcze zrzeszony. Biegał solo. W jednej z gazet znalazł informację, że dzieciaki zbierają na wyposażenie sali komputerowej. W pracy zaczęło się układać finansowo – pomyślał: wyślę na akcję 100 euro. Ale chciał pomóc bardziej... Jedyne co mógł to pobiec. Zadzwonił do redakcji i zadeklarował, że pokona wyspę w poprzek ze swojej miejscowości Ballinrobe koło Castlebar do Dublina – około 260 kilometrów. I zadziałało... Pieniądze wzięły się od znajomych. Sami dołożyli, ale też prowadzili kwestę na trasie. – Ktoś, kto miał wolne, towarzyszył mi samochodem – zabezpieczał bieg. Za część noclegów sam płaciłem, część dołożyli przyjaciele – wspomina pan Tomasz.
Innym razem współorganizował i stratował w biegach „Przypomnijmy o rotmistrzu” upamiętniającego Witolda Pieleckiego w Galway i Ballinrobe. Kolejny z jego biegów: z Ballinrobe do Galway – to rejony naszego rozmówcy, chciał uczcić ziemię gdzie mieszkał. Wtedy znajomi wrzucali po 10, 20 euro – kto ile mógł. Bo... sam bieg jest tylko pretekstem, ma zgromadzić ludzi przy akcji charytatywnej. Ktoś biegnie, widać go na trasie – obserwują go media, przypadkowi i nie przypadkowi przechodnie. Wzbudza zainteresowanie. Ludzie zagadują: o co chodzi? Tak informacja o akcji się rozprzestrzenia. – Biegacz jest koniem pociągowym. Rozkręca całą imprezę, a inni się dorzucają, bo widzą, że jakiś wariat robi coś niezwykłego – wyjaśnia gorzowianin.
„Mimo Wszystko” pani Dymnej
Kolejnym biegowym krokiem Tomasza był kontakt z fundacją Anny Dymnej z Krakowa – poinformował organizację, że zamierza przebiec Irlandię dookoła na rzecz podopiecznych organizacji. Umówił się na spotkanie. – Dlaczego? Po prostu miałem taką potrzebę – przyznaje w rozmowie z portalem. Niestety wymiar finansowy biegu dookoła Irlandii był marny – los chciał, że wystartował na trasę tuż po tym, jak rozbił się samolot z prezydentem Kaczyńskim – 10 kwietnia 2010 roku. W większych miastach, Waterford, Cork, Galway wszelkie imprezy zostały odwołane z powodu żałoby narodowej. – My też powstrzymaliśmy się od zbierania pieniędzy, ale sam bieg się odbył. Nie przerwałem, bo ludzie niepełnosprawni mnie dopingowali, czekali na mój finisz. Aspekt finansowy zszedł na drugi plan. Nie mogłem się wycofać – opowiada z przekonaniem. Ostatecznie zebrano około 1.5 tys. euro.
Tomasz Manikowski po latach podkreśla, że obiegnięcie Irlandii poza pieniędzmi przyniosło znacznie więcej korzyści. Akcja obrosła legendą – przy tym gorzowian ujawnił i popularyzował swoją pasję. Udowodnił, jak bardzo może być uzdrawiająca. – Miałem swoją historię, przejścia... Depresja, uzależnienie – z tego można wyjść gdy pojawia się cel – zaznacza. Właśnie dzięki biegowi w Irlandii ma swoich następców – kilkunastu zapaleńców biega, skutecznie zdrowieje i do dziś konsekwentnie stratuje w akcjach charytatywnych. Przyznaje, że bieg wokół zielonej wyspy dla Anny Dymnej to była dla niego wielka sprawa – duża fundacja zaufała jednemu, nieznanemu człowieczkowi. Powiedział, że przebiegnie 1080 kilometrów w 21 dni i tak się stało. To jak 24 i pół maratony. Najdłuższy odcinek: 75 kilometrów. Najkrótszy po górach: niecałe 40, bo to trudny teren na samym południu wyspy, okolice Cork. Średnio 54 kilometry dziennie. Kolejne biegi w Irlandii utrwalały przekonanie o tym, co chce robić w życiu.
Mimo pokonanych odległości uważa, że nie jest profesjonalnym biegaczem, choć zastrzega przy tym, że bieganie mu się opłaca. 14 lat temu, gdy zaczynał jako 36-latek, był nieco przy kości. Pierwsze treningi – właściwie rekreacyjne truchty – odbywał po wałach w Gorzowie. W pierwszą rocznicę swojego nowego życia pobiegł sam z Gorzowa do Ciborza – 100 kilometrów. Wtedy na dobre zaczęło się bieganie na duże odległości. – Odnalazłem inny sens biegania – nie tylko po medal, na czas, ale dla spełnienia marzeń swoich czy innych ludzi – opowiada T. Manikowski. Tak, już w Gorzowie, powstała nieformalna grupa Dogonić Marzenia. Działa przy gorzowskiej fundacji Ad Rem.
Kolejny wielki bieg
11 czerwca. Akcja gorzowskiej Ad Rem przy współpracy fundacji Mimo Wszystko. Krakowska fundacja pani Anny ma swój klub biegacza Dym Team – tam pan Tomek jest liderem duchowym. Z kolei w Gorzowie prowadzi grupę Dogonić Marzenia. Obie aktywności stara się połączyć, bo pokochał ideę i styl działania fundacji Anny Dymnej. Ale też dużą wagę przywiązuje do aktywności w miejscu gdzie żyje i pracuje. W pracy widzi masę ludzi, którzy potrzebują i oczekują pomocy. Także dlatego obiecał sobie, że jak wróci do Polski to z fajnymi ludźmi zrobi coś dla innych – stąd też jego drużyna nie jest z przypadku. 11 czerwca ruszą z Gorzowa przez Wałcz do nadmorskiego Lubiatowa do nowego ośrodka Anny Dymnej, potem do samego Krakowa – w sumie do pokonania około 1000 kilometrów. Na finał ekipa biegnie do Radwanowic, do głównego ośrodka fundacji Anny Dymnej, 30 kilometrów za Krakowem, gdzie pod opieką organizacji są osoby niepełnosprawne intelektualnie.
Kto pobiegnie? Ekipę przedstawia sam lider. – Świetnie funkcjonują, ale w ich życiu nie zawsze było dobrze. Najmłodsza, osiemnastolatka dopiero wchodzi w życie. Ale pozostali chłopacy są po przejściach – zaznacza T. Manikowski. Poza nim wystartują cztery osoby – Wiktoria, Andrzej, Zbyszek i jeszcze jeden Tomek. W obsłudze biegu będą dwie osoby. To będzie sztafeta – jedna osoba dziennie będzie miała do pokonania w sumie około 30 kilometrów. Ale na trasie raczej nie będą samotni – są już chętni do przyłączenia się na krótszych fragmentach. Drużyna w komplecie będzie tylko pod koniec każdego etapu. Akcję poprzedzi kampania informacyjna – tam odnajdziemy adresata i cel biegu, także dane na temat sposobu przekazywania wsparcia finansowego. Organizatorzy opublikują numer konta gdzie chętni będą mogli wpłacać datki. Ad Rem przygotuje też zbiórkę w samym Gorzowie. Z kolei Mimo Wszystko w Krakowie. Na trasie będzie też puszka, ale nie ona będzie głównym sposobem na przeprowadzenie kwesty, bo zadaniem grupy jest biec.
Tomasz Manikowski pracuje w Gorzowskim Centrum Pomocy Rodzinie jest instruktorem terapii. Wyprowadza uzależnionych z problemu – pokazuje, że jest wyjście, sposób na to, aby wyłażenie z narkotyków czy alkoholu wzbogacić dodatkowym narzędziem. Czymś, co pozwala nie siedzieć w domu przy komputerze, telewizorze i flaszce. – Radość trwa dłużej i nie ma się po tym kaca – podsumowuje z uśmiechem nasz rozmówca.
Komentarze: