Taka gra: las, okopy, działa, walka, ale najbardziej boli game over
Z MIASTA
2016-03-19 11:16
67510
Karol Tyma
Jak w grze komputerowej, z tą różnicą, że aby szybko nie było game over trzeba się nieźle uwijać. Zasady? Zwycięża ten, kto dostanie najmniej świetlnych serii z karabinu. A wszystko w plenerze – między drzewami, w okopach, w specjalnie przygotowanych bunkrach.
Każdy z graczy ma broń, a na głowie specjalną opaskę – bez tego nie ma zabawy. Karol Tyma wpadł na pomysł zorganizowania Laser Taga w podgorzowskim Rybakowie – opowiada o zabawie i... trzyma w ręku kilogramowy karabin. Mówi, że to podstawowy model z plastiku, bez bajerów. Są też inne, dla pasjonatów – model snajperski, kałasznikow nawet pepesza. Po co opaska? – pytamy. – Zlicza celne strzały gdy dopadnie nas promień emitowany z broni przeciwnika, który naciska cyngiel i trafia – tłumaczy. Z lufy wysyłana jest wiązka promieni podczerwonych. Podobna technologia do tej w pilocie telewizora, tylko trochę mocniejsza, aby sygnał dotarł na odpowiednią odległość. To nieszkodliwe dla ciała, absolutnie bezpieczne dla oczu.
Laser Tag ma kilka wersji. Podstawowa polega na walce o punkt kontrolny. Najpierw jest ustawiany na polu walki – przypomina pionową grubą rurkę na podstawce, a na jej szczycie jest wmontowana sygnalizacja świetlna. Drużyny walczą o to, aby ustawiony przez prowadzących punkt był po ich stronie jak najdłużej. Punkt na samym początku emituje białe światło – to oznacza, że jest neutralny. Aby go przejąć zawodnik musi podejść i strzelić w sam środek rurki z góry. Wtedy zmienia barwę światła na taką, jaką jest oznaczona drużyna, która go zdobyła.
Od pierwszego przejęcia punktu przez drużynę, automatycznie liczony jest czas trwania rundy – do wyboru od 2 do 30 minut. Gdy nastawiony czas minie, system zlicza, który z zespołów miała dłużej punkt po swojej stronie i wskazuje wygranych.
Jak to wszystko działa?
Na początku jak w grze na komputerze – mamy do dyspozycji 100 procent życia i trzydzieści naboi w magazynku. Każdy celny strzał w przeciwnika zabiera mu 25 procent życia. Warunek: trzeba trafić w aktywną opaskę z czujnikami założoną na głowę. Teoretycznie bez straty można dostać cztery świetlne pociski. Opaska z karabinem są połączone przez bluetooth. Gdy czujniki zarejestrują nasze trafienie w przeciwnika zapalają się diody na jego opasce. Z kolei gdy sami dostaniemy to zaczyna wibrować nasza opaska na głowie i karabin w rękach.
K. Tyma tłumaczy, że aby gra nie była zbyt skomplikowana, szczególnie dla początkujących, producent wymyślił trzysekundową przerwę tuż po trafieniu – w tym czasie nie można strzelać, ani być zastrzelonym. To moment na to, aby się pozbierać, uciec, ukryć. Gdy zginiemy czyli dostaniem cztery strzały, gra wcale się nie kończy, bo każda z drużyn w swojej bazie ma apteczkę. Po naciśnięciu przycisku odnawiają się życia, jak w grze komputerowej. Potem można kontynuować zabawę.
Na polu walki z 30. nabojami w magazynku
Spotkanie na polu walki trwa około pięciu godzin. Odliczając od tego przerwy na odpoczynek czy posiłek, czystej gry jest od trzech do czterech godzin. Gracz ma 30 pocisków w magazynku, gdy się kończą można przeładować broń i strzelać dalej – domyślnie do dyspozycji jest 12 magazynków. – To na początek wystarcza niemal wszystkim graczom –zauważa nasz rozmówca. W ciągu godziny można rozegrać dwie, trzy rundy dziesięciominutowe.
Broń? Do dyspozycji graczy jest podstawowy model, ale i wierne repliki – metalowy kałasznikow waży nieco więcej niż zwykły karabin, ale zasada działania jest identyczna. – Repliki są dla zaawansowanych graczy, fanów jeszcze bardziej stawiających na realizm. Dużym powodzeniem cieszy się niemal trzykilogramowa pepesza, także broń snajperska z lunetą – zaznacza K. Tyma. O samej grze mówi, że to zupełnie co innego niż paintball czy ASG – „amunicją” jest wiązka światła, żadnych kulek, żadnych naboi, żadnego bólu czy nawet najmniejszej kontuzji.
Jednocześnie na polu walki może być 26 uzbrojonych osób – tyle sztuk broni jest na wyposażeniu. Ale organizatorzy cały czas uzupełniają arsenał. Drużyny operują na sporej zalesionej działce – to prostokąt mniej więcej 80 na 40 metrów. Na polu walki pojazdy wojskowe, działo, okopy, górki, worki napełnione piachem, drewniane konstrukcje osadzone w ziemi – wszystko za czym lub w czym można by się schować.
W to bawią się nawet maluchy. Idzie im lepiej niż dorosłym
Laser Tag działa w Rybakowie od początku stycznia tego roku. Już po otwarciu organizatorzy gry promowali się na finale WOŚP przy Nova Park. Grać można przez cały rok. Wszystko zależy od zainteresowania zabawą – o każdej porze roku można odwiedzić to miejsce. Co ciekawe, najszybciej zasady gry (czasami bez żadnego tłumaczenia) łapią dzieci i młodzież – chwytają za broń i od razu świetnie sobie radzą. Dojrzali muszą się zapoznać dokładnie z regułami i technologią, ale zajmuje im to nie więcej niż kilkadziesiąt minut.
Pomysł na Laser Tag zrodził się podczas ubiegłorocznych wakacji – Karol Tyma podpatrzył zabawę w Rosji. Sam brał w niej udział. Po powrocie sprawdził czy są takie miejsca w Polsce. Okazało się, że choć jest zainteresowanie to nie ma gdzie grać. Problem dotyczył głównie Laser Taga w plenerze. Odmiana organizowana w pomieszczeniach zamkniętych jest bardziej popularna.
Najbliższe podobne miejsca są w Szczecinie i Poznaniu. K. Tyma postanowił takie pole walki przygotować w podgorzowskim Rybakowie. Skrzyknął przyjaciół – opracowali projekt i wzięli się za realizację. Teren jest już niemal w pełni zagospodarowany. Pozostały szczegóły. – Najbardziej czasochłonne były prace ziemne – stworzenie tuneli, okopów i bunkrów – zdradza. Dotąd największa grupa jednocześnie na polu walki liczyła 16 osób – świetnie się bawili.
Komentarze: