Afera PBI. Prokuratorzy już zamykali kratę za Jędrzejczakiem, na lata
Z MIASTA
2016-02-12 14:32
71322
Zachęcamy do dyskusji. To ma być bilans miejskich strat po aferze budowlanej. Poprzedzamy go cyklem artykułów. Tym razem najważniejsze wątki śledztwa i procesu. A już w piątek za tydzień debata – przypominamy i zapraszamy: 17.00, Biblioteka Herberta, sala 110.
W pierwszym tekście pisaliśmy, od czego się zaczęło, dziś najważniejsze wątki śledztwa i procesu, a tuż przed piątkowym spotkaniem zaprezentujemy to, co przepadło miastu właśnie przez aferę budowlaną. Przypominamy, że debatę przygotowuje redakcja gorzow24.pl i „tylko gorzów”. Jej celem jest przedstawienie bilansu strat – wspólnie z zaproszonymi gośćmi postaramy się wskazać jak mógłby wyglądać Gorzów gdyby nie afera... Rezultatem rozmowy mają też być wnioski na przyszłość. Co samorząd powinien robić, a czego się wystrzegać, aby sytuacja się nie powtórzyła? A teraz to, o czym warto wiedzieć jeszcze przed piątkowym spotkaniem.
Za co do aresztu?
Prezydenta Jędrzejczaka aresztowano za podpis na fakturze, wartej 200 tys. zł – według śledczych firma budowlana prac wyszczególnionych w dokumencie nie wykonała, a pieniądze trafiły na jej konto (koniec 2001 roku). Chodziło o średnicówkę – fragment drogi między pierwszym wjazdem do Słowianki na kręgielnię, a Kosynierów Gdyńskich. Jednak działający w branży zamówień publicznych wiedzą, że prezydent takie dokumenty podpisuje jako ostatni – przed nim parafkę składają inspektorzy nadzoru i wielu innych urzędników. – Fakturę wystawił zarządzający PBI czyli wykonawca odcinaka. Gdyby jej nie było to również nie byłoby drogi, tymczasem niczego nie brakowało – wspomina sytuację sprzed 15 lat Tadeusz Jędrzejczak.
Wśród zarzutów prokuratury był też podpis prezydenta z połowy 2002 roku pod protokołem konieczności wykonania wjazdu z wagą do firmy Z. Marciniak S.A. od Bierzarina. Skąd ten? Ustawa wskazuje, że gdy inwestor przejmuje wjazd do nieruchomość dla celu publicznego to musi zapłacić bądź we wskazanym miejscu go odtworzyć. Stąd porozumienie miasta z przedsiębiorstwem Marciniak S.A. zawarte jeszcze za czasów prezydenta Woźniaka. Projekt drogi dokładnie wskazywał gdzie ma być wjazd. To z kolei oznaczało wybudowanie nowej wagi, bo starej, 30-latniej nie dało się zdemontować i złożyć na nowo w innym miejscu. O tym T. Jędrzejczak dowiedział się dopiero przed procesem. Efekt? Dodatkowy wydatek z kasy miasta: 400 tys. zł.
W akcie oskarżenia dotyczącym prezydenta Jędrzejczaka było też, że za pośrednictwem współpracowników nakłonił zarządzających spółkami PBI i Marciniak S.A. do wypłaty dużych sum na rzecz innego przedsiębiorcy – każdy po 400 tys. zł. Tadeusz Jędrzejczak w rozmowie z portalem obszernie tłumaczył co zaszło. Zarzut był rezultatem częstych wtedy kontaktów miasta z prezesem Agencji Mienia Wojskowego, nieżyjącym już Andrzejem Jamrozkiem. Magistrat prowadził z AMW negocjacje na temat nieruchomości, które trafiały do PWSZ, WSB czy policji, ale też poligonów, czy choćby terenów pod budowę dróg.
Prezes Jamrozek podpowiedział prezydentowi, że przedsiębiorca z Żywca szuka rynków zbytu dla swoich nasadzeń. T. Jędrzejczak przesłał jego ofertę do wydziału gospodarki komunalnej. Po analizie produktu wiceprezydent Tadeusz Jankowski przekazał, że rośliny nie nadają się do miasta – to propozycja dla tych, co robią pasy rozdziału czy skarpy na drogach i autostradach. – Jamrozkowi bardzo zależało, abym znalazł potencjalnych kontrahentów dla producenta krzewów, dlatego skontaktowałem go z zarządzającymi PBI i Marciniak S.A. – wspomina ówczesny prezydent Gorzowa. Zatem, jak podkreśla, umówił biznesmenów na rozmowę i to był koniec jego roli w sprawie.
Dla śledczych sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej: Jędrzejczak stał na czele grupy przestępczej. Zmusił zarządzających PBI i Marciniak S.A do kupna nasadzeń z Żywca. Wszystko po to, aby mieć argument w rozmowach z prezesem AMW i taniej kupić tereny popoligonowe dla miasta. Ale już w czasie procesu prezydent podważył tezę o zakupie gruntu na „lepszych” warunkach, bo – jak się później okazało, dopiero na potrzeby procesu apelacyjnego dane zostały ujawnione – oferta miasta wcale nie była najdroższa. Aż trzy firmy ubiegające się o kupno terenu zaproponowały wyższe kwoty.
Jeszcze w czasie śledztwa przedsiębiorca z Żywca trafił na kilka dni do aresztu, a prokurator Marek Szary domagał się od niego potwierdzenia zarzutów na T. Jędrzejczaka – zaprzeczał, twierdził, że oskarżenia kierowane w stronę prezydenta Gorzowa są nieprawdziwe. Organy ścigania nie wzięły zeznań pod uwagę. Ostatecznie po ugodzie z prokuratorem i wpłaceniu grzywny właściciel sadzonek wychodzi, dostaje dwa lata w zawieszeniu na trzy.
Niedługo potem napisał list do prokuratora Szarego, ujawnił w nim, że gdy przyszli po niego funkcjonariusze ABW zeznał, że nasadzenia kupił od sadownika i ma na to faktury – dokumenty były do dyspozycji w siedzibie jego firmy. ABW nie chciała jednak tego słuchać. List jest w aktach sprawy, ale prokurator nie zamierzał go czytać, a sąd nie uwzględnił go w żaden sposób w procesie. Dopiero sąd apelacyjny do niego zajrzał.
Cela, śledztwo, proces
Niedawno minęło 11 lat od wyjścia byłego prezydenta z aresztu. Dziś z sarkazmem ocenia, że to niezły wynik jak na sprawę, która miała się dla niego skończyć więzieniem. – Redakcja Gazety Lubuskiej załatwiła w areszcie, że mnie wyprowadzą z obskurnej, śmierdzącej celi, aby dziennikarz mógł zrobić zdjęcie. Opublikowali je z podpisem „tam siedzi prezydent” – wspomina z rozgoryczeniem.
Czy jeszcze przed aresztowaniem składał wyjaśnienia, zeznawał, tłumaczył się w prokuraturze, przedstawiał jakieś dokumenty? T. Jędrzejczak zdecydowanie zaprzecza. Za to przyznaje, że pracownicy urzędu na jego polecenie współpracowali ze służbami specjalnymi – pomagali, udostępniali dokumenty. Dla organów ścigania urząd był otwarty przez 24 godziny na dobę. Ale w okresie poprzedzającym aresztowanie Jędrzejczaka przesłuchano niemal wszystkich jego znajomych i współpracowników. Śledczy przewrócili urząd do góry nogami w poszukiwaniu obciążających dokumentów. – Część nie miała żadnego związku z rozpracowywanymi kwestiami. Robili wszystko, aby mnie załatwić a nie cokolwiek wyjaśnić – ocenia po latach były prezydent.
Pod koniec października 2004 roku o świcie w domu T. Jędrzejczaka pojawiła się grupa funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zabrali go do auta. Po krótkiej wizycie w jednym z biur w Gorzowie zawieźli do siedziby ABW w Szczecinie. – Trzymano mnie w magazynie ze szczotkami i kubłami na śmieci – wspomina. Potem trafił w jeszcze inne miejsce do dwójki prokuratorów. – Zaczęli opowiadać historię jakiejś faktury. Kompletnie nie rozumiałem, o co chodzi – przedstawia swoją sytuację w pierwszych godzinach po zatrzymaniu. Nie mógł rozmawiać z adwokatem – ABW pilnowała, aby oskarżony i obrońca byli po przeciwnych stronach korytarza.
Prezydenta przesłuchiwano w sprawie kampanii wyborczej Kwaśniewskiego, pytano o pieniądze na nią przeznaczone. Tymczasem nie był ani członkiem sztabu wyborczego, ani nie kupował cegiełek kandydata na prezydenta RP. Po kilku godzinach zawieziono go do izby zatrzymań w Szczecinie. – Panowie z ABW byli zachwyceni, rozpierała ich duma, gdy szef izby kazał mi kucnąć, wypiąć tyłek i sprawdzał czy nie mam tam ukrytego pilnika, bo w nocy mogłem przecież przepiłować kraty – relacjonuje nie kryjąc zdenerwowania były prezydent Gorzowa.
Następnego dnia od rana, przez cztery godziny stał na korytarzu w prokuraturze w Szczecinie, a w jednej z sal zastanawiali się, co z nim zrobić. W końcu zdecydowali: areszt na trzy miesiące. Zasądzono takie rozwiązanie, bo fakt przestępstwa nie ulegał wątpliwości, a podejrzanemu groziła wysoka kara. – To słowa sędziny, która siedziała z zakupami przy nogach i komórką przy nosie. Z kolei dokumenty i akta z przesłuchań miała na kolanach siedząca obok mnie funkcjonariuszka ABW. Pani sędzia nawet nie przejrzała moich zeznań – opowiada T. Jędrzejczak. Po kilkudziesięciu godzinach, gdy doszedł do siebie, w uzasadnieniu sądu o aresztowaniu znalazł też, że podejrzany był wielokrotnie karany. Tymczasem prezydent Gorzowa zapewnia, że do chwili zatrzymania nie miał na koncie nawet mandatu.
Jak się dochodzi do prawdy?
W areszcie nie był przesłuchiwany przez prokuraturę – nie licząc kilku serii zdawkowych pytań i dwóch czy trzech konfrontacji, które nie miały za wiele wspólnego ze stawianymi zarzutami. W tym samym czasie biegła powołana przez ABW ani razu nie rozmawiała z żadnym pracownikiem wydziału inwestycji gorzowskiego magistratu, z kolei prokurator prokuratury okręgowej w Szczecinie prowadząca sprawę rozchorowała się i zupełnie przestała interesować dochodzeniem. Na jej miejsce oddelegowano Marka Szarego z prokuratury w Stargardzie Szczecińskim.
Tuż przed skierowaniem aktu oskarżenia do sądu nowy prokurator zaprosił Tadeusza Jędrzejczaka do siebie i dodał jeszcze jeden zarzut: wyłudzenie w imieniu miasta od Compensy 600 tys. euro – chodziło o straty wywołane niewykonaną inwestycją. Jednak w czasie całego procesu nikt w tej sprawie nie zeznawał, nikogo też o nic nie zapytano. Tymczasem w realizacji odszkodowania uczestniczyło 11 prawników Compensy, przy każdej kwocie ubezpieczenia potwierdzali „wypłacić natychmiast”, bo tak była sformułowana umowa.
W końcowej fazie procesu sprawę przejęła jeszcze inna, trzecia już prokurator. Ale przez niemal dwa lata na sali rozpraw nie zadała ani jednego pytania – ostatecznie sąd apelacyjny uchylił wyrok sądu okręgowego. – Biorąc pod uwagę przebieg procesu w pierwszej instancji, gdy sędzia Dariusz Hendler skazywał mnie na sześć lat i miliony odszkodowań, zorientowani w sprawie z niedowierzaniem słuchali wyroku – podsumowuje były prezydent miasta.
Sąd apelacyjny uniewinnił Tadeusza Jędrzejczaka od zarzutu nieprawidłowości przy fakturze dla PBI. Pozostałe skierował do ponownego rozpatrzenia przez sąd okręgowy. Z kolei sąd okręgowy podjął decyzję o cofnięciu sprawy do prokuratury.
Komentarze: