Pan Jerzy po 40. latach zajrzał do Capitolu. Łza się zakręciła. Byliśmy przy nim z aparatem
Z MIASTA
2015-08-12 18:42
89903
Na pierwszym planie Jerzy Michalak, za nim Jarosław Palicki tuż przy murach Capitolu
Jeden z niewielu, którzy pamiętają stare kino przy Wawrzyniaka na Zawarciu, gdy jeszcze chodziło się tam na filmy. Czy kiedykolwiek słyszał o morderstwie w Capitolu. – Dopiero ostatnio gdy zajął się nim IPN. Przez lata sprawa była owiana wielką tajemnica – zdradza.
– To główne wejście do sali kinowej, dalej korytarz do holu, kasy biletowe, toalety. Na górę, do pomieszczeń z projektorami wchodziło się od zewnątrz po schodach, nie jak teraz – przypomina sobie Jerzy Michalak, dziś operator kinowy w Miejskim Ośrodku Sztuki, a przed 40 laty nastolatek zafascynowany kinem. W 1967 roku, chłonny filmów trafił do Capitolu trochę przez przypadek – miał 12, może 13 lat. Wspomina, że w latach 60’ wielu nie stać było na bilet, był wśród nich, dlatego musiał się zakręcić i spróbować inaczej dostać się przed ekran. – Na szczęście poznałem kinooperatora, w zamian za drobne prace – zamiatanie liści czy odśnieżanie chodnika – pozwalał mi wchodzić do kabiny projekcyjnej. Wszystko, co leciało w kinie mogłem obejrzeć – wspomina pan Jerzy. Już wtedy wymarzył sobie, że w przyszłości zostanie kiniarzem i tak się stało. Już od 43 lat obsługuje projektory – najpierw Muzie, a potem i do teraz w Miejskim Ośrodku Sztuki.
Gdy po latach ogląda stary obiekt przy Wawrzyniaka wszystkie pomieszczenia wydają mu się jakby mniejsze. Dla kilkunastoletniego chłopaka to był potężny obiekt z dużą widownią. Dziś wszedł i zastał maluteńką salę. – Albo urosłem albo wszystko się skurczyło – mówi autentycznie rozczarowany. Nie tylko on, ale wielu innych zawarcian z sentymentem przypomina sobie seanse w Capitolu. Przed laty za Wartą była sala taneczna, kino – było gdzie wyjść i się zabawić, teraz to tylko wspomnienia. – Sporo się tu zmieniło. Widać wyraźnie, że gdy obiekt stał się fabryką to zmienił charakter na przemysłowy. Dobrze byłoby gdyby obecny właściciel znalazł sposób na to, aby obiekt przywrócić mieszkańcom – zwraca uwagę pan Jerzy.
Jednak kinooperator w obiekcie przy Wawrzyniaka nie był sam, towarzyszył mu Jarosław Palicki z pionu edukacyjnego gorzowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej – właśnie on wyjawił nam główny powód wizyty. – Od kilku lat decyzją parlamentu, zwrócono uwagę na datę 1 marca – to dzień pamięci żołnierzy wyklętych. W centrum czy na wschodzie kraju cały czas trwają badania historii tych ludzi, poszukiwania doczesnych szczątków, tych którzy ginęli w walce z nowoinstalującą się władzą komunistyczną – opowiada.
Z zachodem Polski jest zupełnie inaczej. I choć są materiały świadczące o obecności w Gorzowie żołnierzy wyklętych to traktowali ziemie „odzyskane” jako miejsce ucieczki albo punkt tranzytowy w drodze na zachód Europy. Stąd szczególnie inspirująca dla historyków jest młodzieżowa grupa antykomunistyczna zawiązana w Gdańsku, która w obawie przed represjami osiadła w Gorzowie. Właśnie tu znaleźli zatrudnienie, wyposażyli się w broń. – Ich przywódcą był Władysław Andryka – jego tragiczna śmierć nierozerwalnie wiąże się z Capitolem – przedstawia sytuację J. Palicki. Z informacji Instytutu wynika, że cała grupa mieszkała przy Wawrzyniaka, dokładnie naprzeciwko kina wynajmowali pokój – obecnie nie ma już tej kamienicy.
Po latach IPN zajął się sprawą – śledztwo prowadził prokurator Janusz Jagiełłowicz. Wówczas żyjący jeszcze funkcjonariusz oskarżony o zastrzelenie Andryki został postawiony przed sądem – rozpoczął się proces. Jak w wielu takich wypadkach trwał bardzo długo. Zakończył się wyrokiem skazującym. W czasie procesu zeznawali żyjący jeszcze pracownicy kina Capitol – przesłuchiwano wówczas m.in. bileterkę, ale nikt nie wiedział, co tak naprawdę wydarzyło w toalecie gdzie znalazło się dwóch funkcjonariuszy UB i Władysław Andryka. Kluczowe dla sprawy pytanie brzmiało: czy zabity był uzbrojony czy też ubecy po prostu zastrzelili bezbronnego z zimna krwią?
Kino działało do 1977 roku. Potem obiekt zupełnie zmienił charakter – produkowano tam szczotki. Jerzy Michalak ostatni raz na filmie w Capitolu był w 1973 roku. Potem z najbliższymi przeprowadził się z Wawrzyniaka do nowego wieżowca przy Wyzwoleńców (dziś Piłsudskiego). – Nie było mi już tam po drodze. A potem zacząłem pracę w Muzie przy Gwardii Ludowej (dziś Aleja 11 Listopada) i tylko od czasu do czasu wpadałem do starego kina. Ostatni raz w połowie lat 70’, odbierałem szpulę z kroniką filmową – wspomina operator.
Pan Jerzy cieszy się z sentymentalnej wizyty w miejscu kojarzącym się z młodością, przy tym z ciekawością wsłuchuje się w tragiczną historię Andryki, bo nigdy o niej wcześniej nie słyszał. – To musiała być wielka tajemnica. Porozmawiam z dwoma najstarszymi kiniarzami w Gorzowie: Michał Kerker – pierwszy kiniarz w mieście, mieszka przy deptaku przy Hawelańskiej oraz Henryk Sawicz z Fabrycznej. Może oni coś więcej wiedzą o śmierci w kinie – zastanawia się J. Michalak.
Przypomnijmy: Władysław Andryka (pseudonim Burza) był przywódcą organizacji o nazwie „Młode pokolenie walczy”, działała od stycznia 1950 roku na terenie Gdańska, z którego przeniosła się do Gorzowa. Cele działalności to propaganda antykomunistyczna i walka zbrojna. Jeszcze w Gdańsku grupa liczyła 7-8 ośmiu chłopaków. Nie wszyscy zdecydowali się na ucieczkę do Gorzowa. Los organizacji zakończył się tragicznie. – Andryka zginął właśnie tu gdzie jesteśmy, w kinie Capitol. 16 sierpnia 1950 roku został zastrzelony przez funkcjonariusza UB w toalecie – przedstawia informacje zawarte w aktach sprawy Jarosław Palicki.
Komentarze: