Czy gorzowianie są na nie? – Niekoniecznie – mówi prof. Skorupska-Raczyńska [WYWIAD]
Z MIASTA
2015-07-15 16:04
63972
Najwięcej czasu poświęciliśmy przypadkom, ale nie tym z życia tylko z języka. Profesor Elżbieta Skorupska-Raczyńska, językoznawca opowiedziała nam też o swoich studentach, właściwie o ich mowie. Zapytaliśmy też o to, jak rozpoznać język gorzowski.
Adam Oziewicz: Wie pani profesor po czym rozpoznać język gorzowianina?
Prof. Elżbieta Skorupska-Raczyńska, językoznawca, rektor PWSZ: – Nie.
No właśnie po „nie”. W kraju rozpoznają nas po tym, że mówimy częściej niż inni „no nie” jako potwierdzenie. Skąd to?
– To zwrot potoczny. Nie jestem pewna czy charakterystyczny akurat dla gorzowian, ponieważ przebywając w innych miejscach w Polsce również go słyszę w rozmowach nieoficjalnych, potocznych. Raczej jest to element idiolektu czyli języka danej osoby. Można powiedzieć, że to natręt językowy, który pojawia się często w języku danej osoby. Zresztą może to być inny wyraz na przykład „tak” czy też „rozumiesz”. Ale również gwarowe „śmichu” – opowiadano w mojej rodzinie anegdotkę o osobie, która miała natręt w postaci wyrazu „śmichu”... To zależy od osobniczych przyzwyczajeń.
Proszę o kilka słów na temat jakości języka swoich studentów, choćby na filologii polskiej w PWSZ?
– Mam kontakt ze studentami różnych kierunków. Staram się prowadzić zajęcia na kilku – na przykład z kultury języka czy komunikacji interpersonalnej. Ale rzeczywiście najlepiej znam i najczęściej rozmawiam ze studentami filologii polskiej. Tu niewiele się zmieniło. Najczęściej są to osoby oczytane, choć może się też trafić ktoś, kto lubi język, ale niekoniecznie lubi czytać, i tak się zdarza... Są to osoby mające bogaty zasób słownictwa. Cała sztuka polega na tym, aby odważyć się i słownictwa tego używać, znając oczywiście zasady. Nie widzę różnicy pomiędzy środowiskiem studentów filologii polskiej wcześniej a teraz, jeśli już to na plus obecnych grup. Mam wrażenie, że w tej chwili decyzje o studiowaniu polonistyki są bardziej wyważone aniżeli kiedyś. Jeszcze kilkanaście lat temu zdarzali się studenci filologii polskiej, którzy decydowali się na te studia uznając, że tam się łatwiej dostać, a chcieliby skończyć jakieś studia, bo kończą je też inni. Obecnie decyzja o studiowaniu filologii polskiej jest bardziej wyważoną, często poprzedzaną planami i marzeniami. Stąd jakość polszczyzny studentów jest wyższa aniżeli kiedyś.
A bywa, że w rozmowie ze studentem, studentką pomyśli sobie pani: ten chłopak, ta dziewczyna nie powinni jednak studiować takiego kierunku?
– Aż tak to nie, ale zdarza się, że zwracam uwagę, szczególnie na drugim stopniu studiów filologii polskiej, bo są wśród nich nie tylko absolwenci filologii polskiej, ale i innych kierunków – na przykład kulturoznawstwa czy pedagogiki. Tym studentom zdarza się używanie na przykład kolokwializmów w rozmowie oficjalnej – uznaję, że rozmowa z promotorem jest taką rozmową. Jeżeli w takiej sytuacji pada emocjonalne „o kurcze!” to dla mnie znak, że nad studentem trzeba popracować. Zwracam wtedy uwagę, tłumaczę na czym polega błąd i to się w zasadzie już nie powtarza. Ale zastrzegam, każdemu, nawet najbardziej wytrawnej językowo osobie, może zdarzyć się emocjonalizm, błąd. Język jest materią żywą, a używanie tejże materii grozi takim niebezpieczeństwem jak popełnienie błędu.
O błędach... Historia języka polskiego odnotowuje moment gdy ludzie zaczęli mówić rzeczownikami w różnych przypadkach?
– Tak. Mamy to szczęście. Język składniowo, fleksyjnie kształtuje się wtedy, kiedy jest na pewnym poziomie rozwoju. Nie są to czasy sprzed epoki piśmiennej w wypadku języka polskiego a już są to czasy piśmienne. Ale odmiana rzeczownika sięga prasłowiańszczyzny. Kiedy uczymy się języków słowiańskich to widzimy, że ta odmiana bardzo często jest zbieżna. W prasłowiańszczyźnie mieliśmy pięć deklinacji według tematów, w polszczyźnie średniowiecznej rejestrowano cztery, według rodzajów. Podstawowe dzisiaj to trzy: męski, żeński, nijaki. Językoznawcy mogą jednak tak klasyfikować deklinacje, że naliczą ich siedem, dziewięć, jedenaście – biorąc pod uwagę aspekt osoby, dokonania, niedokonania, żywotności itd. Ale wróćmy do historii... Najmniej zmian rejestruje się w zakresie deklinacji żeńskiej – w zasadzie tam zmian nie ma. Jak przyjęliśmy z prasłowiańszczyzny, to do dzisiaj tak samo odmieniamy. Nieco więcej było zmian w deklinacji nijakiej. I tutaj część przypadków pozostała taka jak pierwotnie, na przykład mianownik, biernik i wołacz liczby pojedynczej. Niektóre pozostałe przypadki były poddane jakimś wpływom na przykład przyjęto silniejszą końcówkę z deklinacji żeńskiej dla formy „latami”, „polami”, „słowami” – to się upowszechniło również w nijakim.
Najbardziej skomplikowana była męska, i tutaj porządkowanie deklinacji trwało od XIV wieku – na to wskazują dostępne źródła, być może było to wcześniej – nawet do XVII wieku. Generalnie porządkowało się to już w XVI wieku i na przykład dotyczyło podziału na żywotne i nieżywotne. Kiedyś deklinacja dla żywotnych była taka sama, jak dla nieżywotnych – „ducha”, „męża”, „woza”, teraz mamy: „ducha”, „męża”, „wozu”, „snu”. Porządkowanie trwało wieki. Dlaczego? Deklinacja, podobnie jak leksyka, jest najbardziej podatna na zmiany w środowisku użytkowników języka. Czas jakiś temu zajęłam się i badam wciąż zmiany normatywne w polszczyźnie XX wieku – chodzi o zmienność granic normy. Pokazuje to jak norma wpływa również na kształtowanie języka bądź wprowadza chaos w niektórych wypadkach. Okazuje się, że w zakresie zmian deklinacyjnych na przestrzeni XX wieku znalazłam, na podstawie źródeł normatywnych, ponad dwa tysiące dwieście rzeczowników, które mają rozchwianą deklinację. Przykład? Mamy wyraz „anioł” – w polszczyźnie połowy XX wieku czyli do połowy XX wieku odmienialiśmy w liczbie mnogiej jako „aniołowie” i „anieli”, a teraz norma akceptuje również końcówkę –y czyli „anioły”. Inne przykłady? „Włodzimierz” – „Włodzimierze” w liczbie mnogiej, w pierwszej połowie XX wieku bądź „Włodzimierzowie”, a teraz tylko „Włodzimierzowie”, bo „Włodzimierze” uznaje się za potoczną. Jeszcze w połowie XX wieku: „dziennikarzów” i „dziennikarzy”, a teraz tylko „dziennikarzy” – norma zakazuje używania formy „dziennikarzów”. Ale uwaga! Wielość końcówek nie sprzyja stabilności języka – to wprowadza rozchwianie.
Zatem zmiany w zakresie fleksji ciągle zachodzą. Nie są aż tak systemowe jak wcześniej, bo do końca XVII wieku ukształtował nam się system fleksyjny. Ale za to mamy zmiany w konkretnych wyrazach, ponieważ uzus czyli zwyczaj językowy kieruje się często modą, zdrowym rozsądkiem, przykładem literackim. Norma natomiast kieruje się jakąś zasadą, często też normatywiści subiektywnym doświadczeniem.
Czy można sobie wyobrazić polski bez odmiany przez przypadki? Pytam, bo część języków nie poszła w tym, kierunku.
– Tak. Choćby włoski jest językiem niefleksyjnym. Nasz język jest fleksyjnym, a od postaci fleksyjnej wyrazu zależy jego treść. Zatem chyba nie możemy wrócić do formy niefleksyjnej, jako że wtedy semantycznie cały język byłby rozchwiany. Nie możemy już mówić tak jak kiedyś „ociec kocha syn”, bo nie dowiemy się czy to ojciec kochał syna, czy może syn kochał ojca. Od formy przypadkowej zależy treść, znaczenie wyrazów.
Co zastępują przypadki w językach niefleksyjnych?
– Włosi porozumiewają się doskonale i nie mają takich skrupułów jakie mamy my – boimy się mówić w obcym języku, bo popełnimy błąd. Oni tego nie mają. Cieszą się, gdy ktoś obcy próbuje mówić po włosku, nawet jeśli wykoślawia. Zamiast przypadków mają cały bogaty zbiór przyimków czyli form wskazujących treść danego wyrazu.
Dlaczego akurat siedem przypadków – ani więcej, ani mniej?
– Język polski kształtował się na bazie łacińskiego – to z łaciny przejęliśmy i odmianę wyrazów jako wzór, i składnie czyli konstrukcje składniowe. Oczywiście, one później zostały nieco zmienione. W średniowieczu czyli wtedy kiedy kształtowała się polszczyzna – język polski jako ponaddialektalny język wspólnotowy, językiem powszechnej komunikacji była łacina i to na łacinie wzorowaliśmy się i wykorzystywaliśmy w zakresie systemu języka.
Najbardziej inspirujący przypadek dla naukowców? Któremu poświęconych jest najwięcej prac naukowych?
– Najbardziej kontrowersyjnym normatywnie i zwyczajowo przypadkiem jest dopełniacz – tutaj najczęściej popełnia się błędy. W związku z tym o dopełniaczu mówi się i pisze najczęściej.
Zupełnie inne sprawy... W czym „dlaczego?” jest lepsze od „po co?”?
– Trudno w języku klasyfikować coś ze względu na to, że jest ładne bądź brzydkie albo gorsze i lepsze, ponieważ językoznawca jest jak biolog a nie jak ogrodnik. Ogrodnik widzi rośliny ładne i brzydkie, pożyteczne i niepożyteczne, biolog nie. Podobnie językoznawca – w języku dostrzega wszystko na tej samej płaszczyźnie, nie jest ani gorsze, ani lepsze. „Po co?” to wyrażenie przyimkowe, które ma charakter potoczny. Identyfikuje ono cel: „Po co tam idziesz?”, „Po co się wypowiadasz?”, „Po co zabierasz głos?". Natomiast „dlaczego?” to zaimek przysłowny neutralny czyli nienacechowany stylistycznie, który wprowadza de facto pytanie z prośbą o wyjaśnienie. Pytając, „po co się wypowiadasz?” nie jako od razu sobie odpowiadamy. Z kolei „dlaczego?” jest też wyrażeniem prośby o wyjaśnienie. W wypadku „dlaczego?” mamy też formę potoczną to zwrot wyrażający zgodę na propozycję „dlaczego by nie?”, „dlaczego nie?” i wtedy nie oczekujemy odpowiedzi, tym bardziej wyjaśnień, jedynie stwierdzamy. To drugie „dlaczego?” jest bliższe naszemu potocznemu „po co?”.
A w czym „ponieważ” jest lepsze od „bo”?
– „Ponieważ” to wyraz książkowy, natomiast „bo” to wyraz tym razem neutralny, choć ma również i użycia potoczne. „ Ponieważ” i „bo” to spójniki, które wprowadzają zdania przyczynowe. Jeden i drugi ma znaczenie „gdyż”. „Nie przyszła na spotkanie, bo była chora”, ale „Nie zabrała głosu, ponieważ jej go nie udzielono”. To drugie zdanie jest zdaniem oficjalnym i tam oczekujemy, aby stosować formę, która jest właściwa dla języka oficjalnego i języka pisanego. Jeśli w języku prasy zbyt często pojawia się „bo” to źle, ponieważ jest to spójnik, który może być wykorzystywany w języku mówionym. W języku pisanym, jak jego klasyfikacja wskazuje, powinniśmy używać „ponieważ”. Analogiczna sytuacja występuje w przypadku pary „żeby” i „aby”.
Język ma to do siebie, że może być regulowany także przez użytkowników języka i to my de facto – wszyscy powszechnie – naprowadzamy te wyrazy na konkretną płaszczyznę stylistyczną. Wprowadzamy je tam. Przed laty wyraz „aczkolwiek” był bardzo rzadko używany... Mało tego, przez wielu językoznawców był uznawany za manieryczny. Teraz proszę włączyć jakiekolwiek medium elektroniczne – wszędzie nadużywa się wyrazu „aczkolwiek”. Dla minie on wciąż jest manieryczny, bo powinniśmy tu używać powszechnego, neutralnego „chociaż”.
Dziękuję.
Komentarze: